Są takie dni w roku, które mają w sobie coś więcej niż tylko tradycję.
Takie chwile, które otwierają serce, przypominają o tym, co ważne, i pozwalają na moment zatrzymać się w biegu.
Dziś są Mikołajki – dzień, który wciąż ma w sobie dziecięcą magię, nawet wtedy, gdy dziecko w domu jest już nastolatkiem.
Mój syn nadal czeka na Mikołaja.
Może inaczej niż kiedyś, może bardziej w myślach niż pod poduszką – ale czeka. I ma do tego pełne prawo.
Bo w tym roku zasłużył na wszystko, o czym tylko zamarzy.
I jeszcze trochę więcej.
To był trudny rok.
Dla mnie.
Dla niego.
Dla naszej całej rodziny.
Rok, który potrafił przygnieść dorosłego człowieka, a co dopiero nastolatka.
A jednak on… dorósł. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc. Nie dlatego, że przyszła na to pora, ale dlatego, że życie postawiło go w sytuacji, w której musiał.
Gdy ja tygodniami leżałam w szpitalach, on przejmował obowiązki, które nigdy nie powinny być jego.
Gdy wracałam do domu osłabiona, to on robił wszystko, żeby odciążyć mnie choć odrobinę.
Gdy ból lub zmęczenie zabierały mi siły, on po prostu… był.
Czasem myślę, że stał się dla mnie oparciem większym, niż mógłby być ktokolwiek dorosły.
W tym roku to nie ja byłam dla niego superbohaterem.
To on był nim dla mnie.
Wierzę, że Mikołaj to widział.
Wszystkie jego ciche gesty, wszystkie obowiązki, które wziął na siebie, wszystkie momenty, gdy był odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za mnie.
Wierzę, że ten rok nie przejdzie niezauważony.
Że dobro wraca – może późno, może po swojemu, ale wraca.
A ja?
Ja mogę tylko patrzeć na niego z dumą, wdzięcznością i wzruszeniem.
Mogę powtarzać po raz kolejny: jestem szczęściarą, że mogę być jego mamą.
I wiem, że niejedni rodzice mogliby marzyć o takim dziecku.
Dziś są Mikołajki.
A mój syn to największy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam od życia.
Komentarze
Prześlij komentarz