Przejdź do głównej zawartości

Między planami a rzeczywistością – uczę się odpuszczać bez poczucia porażki

Czasem mam wrażenie, że moje życie to wieczny dialog między tym, co chciałabym zrobić, a tym, na co naprawdę mam siłę.
W głowie wszystko wygląda prosto: lista zadań, plany na dzień, te małe ambitne cele, które mają dać poczucie, że idę do przodu, że coś buduję, że nie stoję w miejscu.
Ale potem przychodzi rzeczywistość.
Rzeczywistość, która potrafi jednym bólem, jednym osłabieniem, jednym gorszym porankiem zburzyć cały harmonogram. I zostawić mnie w poczuciu, że znowu „nie dałam rady”.

Przez długi czas karałam się za to, że nie funkcjonuję tak, jakbym chciała.
Że kiedy resztką sił sprzątam, ćwiczę, robię zakupy, nadrabiam zaległości lub robię coś z rodziną – to wieczorem moje ciało wystawia mi rachunek. A następnego dnia cierpię bardziej niż wcześniej.
Jakby każdy nadmiar energii był pożyczką z wysokim oprocentowaniem.
Tyle że to ja sama muszę później to spłacić bólem, drętwieniem, zmęczeniem, które rozlewa się po całym ciele.

I kiedy leżę potem, zupełnie bez mocy, myślę sobie:
„Przecież chciałam dobrze. Przecież chciałam tylko nadrobić, zrobić coś normalnego, coś po swojemu, coś z rodziną”.
A jednak moje ciało widzi to inaczej.
Ono nie zna słowa „muszę”. Ono zna tylko „mogę” albo „już nie dam rady”.

I może właśnie w tym jest cały sekret dojrzewania do własnego życia —
w pogodzeniu tego, czego chcę, z tym, na co naprawdę mam siły w danym momencie.
W niekaraniu siebie za to, czego nie zrobiłam.
W kochaniu siebie za to, co mimo wszystko próbuję.

Bo czasem najodważniejszą rzeczą, jaką możemy zrobić,
jest powiedzieć sobie:

„To wystarczy na dziś.”

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Co zrobić, kiedy jesteś już na samym końcu… wszystkiego

Są takie dni, kiedy nie chodzi już o złe samopoczucie. Ani o gorszy humor, ani o to, że boli. Chodzi o to coś głębiej, co pęka w człowieku bez dźwięku. Kiedy wstajesz rano i wiesz, że to będzie kolejny dzień z serii „nie dam rady”. Kiedy czujesz, że jesteś na końcu. Na końcu cierpliwości. Na końcu wytrzymywania. Na końcu sił, myśli, nadziei. I wszystko w środku mówi ci, że z tego końca to już się nie wraca. --- Wiesz, ile razy ja tam byłam? Nie w odwiedzinach. Nie na chwilę. Z walizką. Z rezygnacją. Z sercem, które miało już dość. Nie miałam ochoty słuchać, że „będzie lepiej”, „czas leczy”, „trzeba być silnym”. Bo wtedy nie chcesz być silny. Chcesz zniknąć. Albo po prostu przestać czuć. --- Ale coś ci powiem – może to jedyna rzecz, jaką warto wtedy usłyszeć: „Koniec” to bardzo dziwne miejsce. Bo to właśnie tam można się zatrzymać na tyle, żeby usłyszeć siebie. Nie świat, nie ludzi, nie oczekiwania – ale ten szept z głębi ciebie, który mówi: „Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale jeszcze sp...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...