Za kilka dni w mojej kuchni będzie gotowała się zupa z suszonych grzybów.
Taka prawdziwa, aromatyczna, powoli pyrkająca. Wystarczy otworzyć garnek, żeby cały dom wypełnił się zapachem lasu. I ja już wiem, że w tej jednej chwili zrobi mi się cieplej na sercu.
Kocham zapach grzybów.
Bo dla mnie to nie jest tylko zapach jedzenia. To zapach wspomnień. Zapach spokoju. Zapach miejsca, które zawsze było dla mnie azylem.
Mojego ukochanego miejsca.
Tego, które mój syn, kiedy był jeszcze mały, nazywał „leśnym domkiem”.
Za tym zapachem kryje się cisza, jakiej nie ma nigdzie indziej. Taka prawdziwa, głęboka. Bez klaksonów, bez pośpiechu, bez ciągłego „muszę” i „zaraz”. Jest las. Jest spokój. Jest czas, który płynie wolniej.
Tam nie ma tłumów ludzi ani przepychu.
Jest za to kominek, ciepło, trzask drewna i my. Bez planów, bez presji, bez udawania czegokolwiek. Tam naprawdę można zdjąć z siebie wszystko to, co na co dzień przygniata. Naładować baterie. Odpocząć tak, jak odpoczywa się rzadko.
Dlatego właśnie ten zapach tak mnie porusza.
Bo przypomina mi, że istnieją miejsca, w których świat przestaje być głośny. Że są chwile, w których wystarczy być. Oddychać. Słuchać ciszy.
I kiedy za kilka dni w domu uniesie się zapach suszonych grzybów, to nie będzie tylko zupa. To będzie kawałek lasu. Kawałek spokoju. Kawałek „leśnego domku”, do którego myślami wracam zawsze wtedy, gdy bardzo tego potrzebuję.
Komentarze
Prześlij komentarz