Przejdź do głównej zawartości

Dlaczego kocham zapach lasu i grzybów

Za kilka dni w mojej kuchni będzie gotowała się zupa z suszonych grzybów.
Taka prawdziwa, aromatyczna, powoli pyrkająca. Wystarczy otworzyć garnek, żeby cały dom wypełnił się zapachem lasu. I ja już wiem, że w tej jednej chwili zrobi mi się cieplej na sercu.

Kocham zapach grzybów.
Bo dla mnie to nie jest tylko zapach jedzenia. To zapach wspomnień. Zapach spokoju. Zapach miejsca, które zawsze było dla mnie azylem.

Mojego ukochanego miejsca.
Tego, które mój syn, kiedy był jeszcze mały, nazywał „leśnym domkiem”.

Za tym zapachem kryje się cisza, jakiej nie ma nigdzie indziej. Taka prawdziwa, głęboka. Bez klaksonów, bez pośpiechu, bez ciągłego „muszę” i „zaraz”. Jest las. Jest spokój. Jest czas, który płynie wolniej.

Tam nie ma tłumów ludzi ani przepychu.
Jest za to kominek, ciepło, trzask drewna i my. Bez planów, bez presji, bez udawania czegokolwiek. Tam naprawdę można zdjąć z siebie wszystko to, co na co dzień przygniata. Naładować baterie. Odpocząć tak, jak odpoczywa się rzadko.

Dlatego właśnie ten zapach tak mnie porusza.
Bo przypomina mi, że istnieją miejsca, w których świat przestaje być głośny. Że są chwile, w których wystarczy być. Oddychać. Słuchać ciszy.

I kiedy za kilka dni w domu uniesie się zapach suszonych grzybów, to nie będzie tylko zupa. To będzie kawałek lasu. Kawałek spokoju. Kawałek „leśnego domku”, do którego myślami wracam zawsze wtedy, gdy bardzo tego potrzebuję.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Co zrobić, kiedy jesteś już na samym końcu… wszystkiego

Są takie dni, kiedy nie chodzi już o złe samopoczucie. Ani o gorszy humor, ani o to, że boli. Chodzi o to coś głębiej, co pęka w człowieku bez dźwięku. Kiedy wstajesz rano i wiesz, że to będzie kolejny dzień z serii „nie dam rady”. Kiedy czujesz, że jesteś na końcu. Na końcu cierpliwości. Na końcu wytrzymywania. Na końcu sił, myśli, nadziei. I wszystko w środku mówi ci, że z tego końca to już się nie wraca. --- Wiesz, ile razy ja tam byłam? Nie w odwiedzinach. Nie na chwilę. Z walizką. Z rezygnacją. Z sercem, które miało już dość. Nie miałam ochoty słuchać, że „będzie lepiej”, „czas leczy”, „trzeba być silnym”. Bo wtedy nie chcesz być silny. Chcesz zniknąć. Albo po prostu przestać czuć. --- Ale coś ci powiem – może to jedyna rzecz, jaką warto wtedy usłyszeć: „Koniec” to bardzo dziwne miejsce. Bo to właśnie tam można się zatrzymać na tyle, żeby usłyszeć siebie. Nie świat, nie ludzi, nie oczekiwania – ale ten szept z głębi ciebie, który mówi: „Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale jeszcze sp...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...