Nie trzeba wielkich rzeczy, żeby człowiek mógł poczuć, że jeszcze jest sens. Że jeszcze warto. Że mimo bólu, zmęczenia i wszystkiego, co próbuje mnie przygiąć do ziemi – nadal stoję. Czasem chwiejnie, ale stoję. I oddycham.
To właśnie te małe radości ratują mnie w trudnych chwilach. Takie, które dla kogoś mogą być niczym, a dla mnie są wszystkim.
Mój pies – jego łapy stukające o podłogę, kiedy rano biegnie do mnie z ogonem jak wiatrak. Gdy kładzie mi głowę na kolanach w chwili, kiedy tego najbardziej potrzebuję, choć nawet nie powiedziałam ani słowa. On wie. Po prostu wie.
Kubek dobrej kawy wypity w ciszy. Bez pośpiechu. Czasem na balkonie, czasem przy oknie, patrząc, jak słońce leniwie przebija się przez chmury. Albo jak deszcz spływa po szybie. I nagle w tej prostocie jest spokój, którego nie potrafią dać nawet najmądrzejsze słowa.
Syn, kiedy przychodzi porozmawiać – bez powodu, ot tak. Albo kiedy śmiejemy się z czegoś głupiego, co tylko my rozumiemy. Kiedy spędzamy czas razem. To są te momenty, które zostają na zawsze – jak zakładki w książce życia.
Rozmowa z mamą, mężem. Obecność rodziny, najbliższych znajomych. Nie musimy mówić dużo. Czasem wystarczy, że są. Że pytają, jak się czuję. Że nie oceniają, nie poganiają, nie poprawiają. Że po prostu są – obok mnie i dla mnie.
Promień słońca, który wpada przez okno i rozświetla pokój, nawet jeśli moje myśli są szare. Zapach świeżego powietrza po deszczu. Piosenka, którą lubię, usłyszana przypadkiem w sklepie. Słowo od kogoś, kto się odezwał właśnie wtedy, gdy było najciężej.
Te drobiazgi nie zmieniają świata. Ale zmieniają mój świat.
Nie wiem, gdzie byłabym bez nich. Może już dawno poddałabym się temu, co ciemne i ciężkie. Ale one – te małe, ciche, codzienne cuda – trzymają mnie przy życiu. I przypominają, że życie, mimo wszystko, potrafi być piękne. Czasem tylko trzeba umieć je usłyszeć.
Dziękuję za nie. I za to, że mogę się nimi z Wami dzielić.
Komentarze
Prześlij komentarz