Przejdź do głównej zawartości

Dom nie musi być idealny, żeby był bezpieczną przystanią

Kiedyś myślałam, że dom to przede wszystkim porządek.
Równe poduszki, świeże kwiaty, gorący obiad, ułożony plan dnia.
I że tylko wtedy – kiedy wszystko dopięte – można usiąść na kanapie i odetchnąć. Jakby oddech trzeba było sobie najpierw wyprasować.

Ale życie nauczyło mnie czegoś zupełnie innego.

Bezpieczna przystań nie ma zawsze świeżych firanek.

Dom to nie jest katalog z IKEA.
Dom to miejsce, w którym możesz zapłakać przy zlewie pełnym naczyń.
To kuchnia, w której czasem nie ma obiadu, ale jest herbata i ktoś, kto zapyta: „jak Ci minął dzień?”.
To salon, w którym dzieci zbudowały namiot z koców i krzeseł – i choć wygląda jak pobojowisko, to czuć tam radość i ciepło.

Przestałam gonić za perfekcją.
Bo zauważyłam, że im bardziej wszystko musi być „jak trzeba”, tym mniej w tym miłości, swobody, oddechu.
Tym mniej mnie.

Bliskość nie potrzebuje perfekcyjnych ram.

Zaczęłam wybierać inaczej.

Zamiast pucowania łazienki – wspólny film, nawet jeśli zostaną okruszki na kanapie.
Zamiast trzydaniowego obiadu – coś prostego, byle zjedzone razem.
Zamiast wyrzutów sumienia, że nie ogarnęłam wszystkiego – wdzięczność, że jeszcze mam siłę.

Nie chodzi o to, żeby wszystko odpuścić.
Ale żeby wiedzieć, co naprawdę jest ważne.

Dom to nie muzeum – to życie.

W moim domu są dni, gdy wszystko gra jak w zegarku – a są takie, gdzie wszystko się sypie.
Czasem mam siłę posprzątać, ugotować, wyprać, poprasować.
A czasem mam tylko siłę przytulić psa i zrobić kanapki na kolację. I wiesz co?
To wystarczy.
Naprawdę wystarczy.

Bo dom nie musi być idealny, żeby był bezpieczny.
Nie musi pachnieć cynamonem, żeby pachniał spokojem.
Nie musi błyszczeć czystością, żeby błyszczały oczy tych, którzy tu mieszkają.
Nie musi być cichy i uporządkowany, żeby w środku było ciepło.

Dziś wiem, że przystań to nie miejsce.

To uczucie.

To to, że możesz wrócić i nie udawać.
To to, że nie musisz zasługiwać na miłość przez bycie zorganizowaną i wydajną.
To to, że ktoś mówi: „jest okej, nie musisz być dziś superbohaterką”.


---

Jeśli i Ty masz w domu bałagan, który czeka już trzeci dzień… jeśli nie masz dziś siły gotować, ani sprzątać… jeśli czujesz, że świat Cię przygniata – usiądź.
Weź koc.
Zrób sobie herbatę.
Popatrz na tych, których kochasz.
I powiedz sobie: „mój dom nie musi być perfekcyjny – wystarczy, że jest pełen miłości”.


---

Dziękuję, że zaglądasz do mojej codzienności.
Za każde serduszko, komentarz, wiadomość – naprawdę to czuję.
To daje mi siłę, by pisać dalej i dzielić się tym, co prawdziwe – nieidealne, ale pełne sensu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...