Nie życzę nikomu źle.
Nie mam w sobie zawiści.
Nie czekam, aż komuś się powinie noga, żeby poczuć się lepiej.
Ale czasem… po prostu nie mogę patrzeć.
Gdy widzę, jak ktoś bez problemu prowadzi auto, jedzie sam gdzieś dalej, z muzyką grającą w tle, z kawą w kubku, z poczuciem wolności.
Gdy ktoś sprząta dom w godzinę i nie musi planować, co może zrobić, a co musi zostawić, aż wróci mąż z pracy.
Gdy widzę, że ktoś wstaje z łóżka bez grymasu bólu. Zakłada skarpetki jednym ruchem. Sięga po dzbanek z wodą i nalewa sobie a nie musi pomagać sobie drugą ręką bo dziś jest ten dzień, że w jednej go nie utrzymam.
To są drobne rzeczy.
Prozaiczne.
Takie, które inni robią bez zastanowienia.
A dla mnie… to Everest.
Nie zazdroszczę. Ale czasem boli.
Boli ta bezsilność, że moje ciało mnie zawiodło.
Boli ten moment, kiedy chcę zrobić coś prostego – i nie mogę.
Albo mogę, ale zapłacę za to bólem. Albo muszę prosić.
Proszę wieczorem: „Przypnij mi prądy.”
Potem: „Posmaruj mi plecy maścią.”
Czasem w ciągu dnia: „Zanieś mi coś, bo nie mogę się schylić.", "Schowaj to do lodówki bo jest ciężkie."
I najgorsze: "Zawieziesz mnie tam?, "Pojedziesz ze mną na zakupy?".
Wiem, że jestem kochana. Wiem, że mam wsparcie. Ale czy to sprawia, że łatwiej się z tym pogodzić?
Najtrudniejsze nie jest samo cierpienie.
Najtrudniejsze jest wykluczenie.
Z życia.
Z samodzielności.
Z codzienności, która wcześniej była oczywistością.
I wiem, że to nie na zawsze. Albo przynajmniej – mam nadzieję, że nie na zawsze. Ale są dni, kiedy ta nadzieja się kruszy. Kiedy po prostu patrzę na innych i czuję, jakby mnie tam nie było.
Jakby świat działał dalej, tylko beze mnie.
Nie zazdroszczę.
Naprawdę.
Ale czasem po prostu nie mogę patrzeć.
Bo tak bardzo chciałabym być wreszcie w pełni sprawna.
Nie wyjątkowa, nie nadzwyczajna.
Po prostu… samodzielna.
Komentarze
Prześlij komentarz