Przejdź do głównej zawartości

Nie taka miała być dorosłość – i co z tego?

Miała być stabilna praca, zdrowie, mieszkanie z katalogu. Dziecko, pies i wspólne wymarzone wakacje. Miał być spokój. Przewidywalność. Początek codzienności, która daje poczucie bezpieczeństwa. A potem dorosłość przyszła i pokazała środkowy palec wszystkim tym planom.

Bo zamiast harmonii – przyszły kryzysy. Choroby. Czekanie w kolejce do lekarza. Czekanie na wiadomość, która nie przychodzi. Utraty, których nie da się wymazać. Dni, kiedy nie wiadomo, po co w ogóle wstać z łóżka. I wieczory, kiedy pęka się w środku, ale trzeba się uśmiechnąć, bo ktoś coś od nas chce.

Ale wiesz co? Mimo wszystko – jestem tutaj.

I jestem bardziej sobą niż kiedykolwiek wcześniej.

---

Kiedyś myślałam, że „poukładane życie” to cel.

Dziś wiem, że to raczej stan tymczasowy, który może się zmienić w każdej chwili. Niezależnie od tego, jak bardzo się starasz. Można być dobrym człowiekiem, mieć plany, marzenia – i i tak dostać w kość. Czasem bez powodu.

Ale w tym chaosie nauczyłam się czegoś, czego nikt mi nie powiedział:

Nie trzeba mieć idealnego życia, żeby mieć dobre życie.

---

Co zmienia perspektywę?

Pogodzenie się z tym, że nie wszystko muszę kontrolować. To nie znaczy, że się poddaję. To znaczy, że nie obwiniam się za każdą porażkę.

Uważność na małe rzeczy. Smak dobrej herbaty. Cisza w pokoju. Syn, który przychodzi pogadać albo pośmiać się wspólnie. Pies, który się przytula. Uśmiech bliskiej osoby. To drobne kotwice, które trzymają mnie przy brzegu.

Zgoda na swoje tempo. Nie muszę nadrabiać za innych. Nie muszę mieć „czegoś” na pokaz. Wystarczy, że czuję, że żyję naprawdę.

Zmienność – która nie musi być wrogiem. Dziś boli, jutro może już nie. Dziś jestem w punkcie A, ale to nie znaczy, że nie dotrę do B.

---

Czasem myślę, że „nie tak miało być”. I co z tego?

Nie tak miało być, a jednak...

Jestem silniejsza niż myślałam.

Potrafię dziękować za proste chwile.

Mam w sobie więcej empatii niż wtedy, gdy myślałam, że wszystko wiem.

Umiałam się podnieść, choć nie było łatwo.


Nie żyję w bajce. Ale żyję.

---

Nie potrzebuję już idealnego scenariusza. Potrzebuję siebie – w wersji autentycznej.

Zmęczonej, ale wciąż idącej. Raniącej się, ale szukającej dobra. Czasem w rozsypce – ale jednak w drodze.

Jeśli czujesz, że Twoja dorosłość też nie wygląda tak, jak ją sobie wyobrażałeś – wiedz, że nie jesteś sam. Można się rozczarować życiem i jednocześnie je kochać. Można zmieniać plany i wciąż być wiernym sobie. Można płakać i śmiać się tego samego dnia – i to też jest w porządku.

---

Jeśli ten tekst trafił w Twój moment – zostaw ślad. A jeśli potrzebujesz przypomnienia: Twoje życie ma sens, nawet jeśli teraz go nie widzisz.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...