Przejdź do głównej zawartości

Nie jestem łatwa do kochania, kiedy boli – a jednak ktoś zostaje

Są takie dni, kiedy boli wszystko – ciało, myśli, wspomnienia. Kiedy nawet światło w pokoju wydaje się za ostre, dźwięki za głośne, a pytania o to, jak się czuję, stają się kolejnymi ciosami, których nie mam już siły przyjmować.

W takich momentach naprawdę nie jestem łatwa do kochania.

Nie chcę mówić.
Nie chcę się tłumaczyć.
Nie chcę wyjaśniać, czemu znowu siedzę cicho, patrząc w jeden punkt.

Nie chcę udawać, że „już lepiej”, bo nie jest.

I właśnie wtedy najczęściej ktoś odchodzi. Bo nie umie. Bo się boi. Bo nie wie, co z tym zrobić. Bo moje milczenie jest dla niego cięższe niż moje słowa.

Ale czasem… ktoś zostaje.

Bez zbędnych słów. Bez pytań. Bez chęci naprawiania mnie na siłę. Po prostu zostaje.
Cicho. Obok.

Podaje kubek z herbatą.
Podsadza psa na łóżko.
Zasłania okno, kiedy widzi, że mrużę oczy.

Czasem miłość to nie słowa – to obecność.

Zrozumiałam coś ważnego przez te wszystkie trudne miesiące, zabiegi, pobyty w szpitalach i noce, gdy ból w środku był silniejszy niż ten fizyczny. Że prawdziwe relacje nie opierają się na tym, jak jesteśmy „fajni”, zabawni, silni i uśmiechnięci. One opierają się na tym, czy ktoś zostaje, kiedy te wszystkie rzeczy się rozsypują.

Nie jestem łatwa do kochania, kiedy boli.
Jestem drażliwa.
Bardzo nerwowa.
Czasem niegrzeczna.
Czasem znikam, choć siedzę obok.

Ale właśnie wtedy najbardziej potrzebuję, żeby ktoś mnie zobaczył. Nie tylko wtedy, gdy "wracam do formy", gdy ćwiczę, gotuję czy się śmieję. Ale wtedy, gdy jestem cieniem siebie. Kiedy milczę. Kiedy boli.

I jeśli to czytasz, i jesteś właśnie kimś, kto kocha kogoś w trudnym czasie, to chcę Ci powiedzieć jedno: to ma sens.

Twoje „jestem” może być ratunkiem.
Twoje „nic nie musisz mówić” może być ulgą.
Twoje „nie odchodzę” może być wszystkim.

A jeśli jesteś po tej drugiej stronie – jak ja – i myślisz, że jesteś „zbyt trudna”, „zbyt smutna”, „zbyt zmęczona, żeby być kochaną”… to pamiętaj: nawet jeśli tak się czujesz, nie znaczy, że to prawda.

Nie musisz zawsze być silna, żeby zasługiwać na obecność.
Nie musisz być uśmiechnięta, żeby być ważna.
Nie musisz się tłumaczyć z bólu, żeby ktoś został.

Bo miłość, ta prawdziwa, czasem po prostu siedzi obok i czeka.

Bez pretensji. Bez presji.
Po cichu. Ale wiernie.

I jeśli dziś boli – pamiętaj, to też minie. A jeśli ktoś został… doceń to. I jeśli możesz – powiedz mu o tym.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...