Przejdź do głównej zawartości

„Zamieniłam siłownię na rehabilitację. I co? Też boli."

Mówią, że sport to zdrowie. A ja mówię: sport to zdrowie… chyba że masz śruby w kręgosłupie i zamiast hantli dźwigasz własne pośladki na gumie oporowej.

Kiedyś ćwiczyłam na siłowni. Teraz też ćwiczę. Codziennie. Tylko że zamiast sztangi mam piłkę rehabilitacyjną i własne uszkodzenia neurologiczne. Lans się skończył, ale walka trwa.

Rehabilitacja to taka wersja crossfitu dla ludzi z plikiem wypisów ze szpitala. Przysiady? Są. Deska? Jest. Drżenie całego ciała po 10 sekundach? Obecne! Różnica jest tylko taka, że nikt nie klaszcze, a twoim największym osiągnięciem dnia jest to, że po ćwiczeniach możesz siedzieć 5 minut dłużej bez bólu. I wiesz co? DUMA JAK STO PIĘĆDZIESIĄT.

Zdarza się, że łapię się na tym, że gapię się zazdrośnie na ludzi w dresach z siłki. Ale potem przypominam sobie, że ja też mam dres. I ja też ćwiczę. Tylko mój crossfit nazywa się „aktywacja głębokich mięśni brzucha w leżeniu na plecach”. I nie ma cheat day – bo jak odpuszczę, to boli jeszcze bardziej.

Codzienność wygląda mniej więcej tak:
– Wdech.
– Wydech.
– Napnij brzuch.
– Trzymaj.
– Trzęsiesz się jak galareta? Brawo, to znaczy, że działa.
– Teraz spróbuj wstać. Powoli. Bez przeklinania. (albo cicho).

I choć nie ma tu luster ani błyszczących hantli, jest coś więcej: determinacja, której nie widać na pierwszy rzut oka. Bo tu każdy milimetr poprawy to jak złoty medal. Tu się nie ćwiczy dla sylwetki na lato. Tu się ćwiczy, żeby móc wstać z łóżka i nie kląć na własny kręgosłup.

Czy boli? Jasne, że boli.
Czy się opłaca? Zdecydowanie.
Bo kiedy zaczynasz cieszyć się z rzeczy, które wcześniej były oczywistością – jak to, że możesz samodzielnie założyć buty i skarpetki – wiesz, że jesteś prawdziwym twardzielem. Bez sceny, bez świateł, bez fejmów.

Tylko Ty, Twoje ciało i ogromna siła codzienności.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...