Są takie dni, kiedy nie chodzi już o złe samopoczucie. Ani o gorszy humor, ani o to, że boli.
Chodzi o to coś głębiej, co pęka w człowieku bez dźwięku.
Kiedy wstajesz rano i wiesz, że to będzie kolejny dzień z serii „nie dam rady”.
Kiedy czujesz, że jesteś na końcu.
Na końcu cierpliwości.
Na końcu wytrzymywania.
Na końcu sił, myśli, nadziei.
I wszystko w środku mówi ci, że z tego końca to już się nie wraca.
---
Wiesz, ile razy ja tam byłam?
Nie w odwiedzinach. Nie na chwilę.
Z walizką. Z rezygnacją.
Z sercem, które miało już dość.
Nie miałam ochoty słuchać, że „będzie lepiej”, „czas leczy”, „trzeba być silnym”.
Bo wtedy nie chcesz być silny.
Chcesz zniknąć. Albo po prostu przestać czuć.
---
Ale coś ci powiem – może to jedyna rzecz, jaką warto wtedy usłyszeć:
„Koniec” to bardzo dziwne miejsce.
Bo to właśnie tam można się zatrzymać na tyle, żeby usłyszeć siebie.
Nie świat, nie ludzi, nie oczekiwania – ale ten szept z głębi ciebie, który mówi:
„Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale jeszcze spróbuję”.
---
Nie, nie robi się nagle jaśniej.
Nie wyskakuje tęcza z nieba.
Nie masz przypływu energii jak po espresso.
Ale czasem wystarczy, że zostaniesz.
Po prostu zostaniesz.
I dasz sobie czas.
---
Możesz płakać.
Możesz przeklinać wszystko, co cię spotkało.
Możesz nic nie mówić i po prostu leżeć w ciszy.
To też jest sposób, by przetrwać.
---
A potem, bardzo powoli, coś drgnie.
Może kawa będzie smakować odrobinę lepiej.
Może pies położy ci łapę na kolanie i poczujesz ciepło.
Może ktoś napisze „myślę o Tobie” – i nie będziesz musieć nic odpowiadać.
---
Nie wierz w mit, że zawsze trzeba walczyć.
Czasem wystarczy oddychać.
I czekać.
Bo nawet z końca – da się wrócić.
Tylko nie zawsze od razu.
Czasem wraca się krokiem na czworakach.
Ale się wraca.
---
A jeśli dziś jesteś właśnie tam – na samym dnie, na tym końcu, o którym się nie mówi głośno –
to tylko jedno:
Zostań.
Jeszcze chwilę.
Jeszcze trochę.
Nie dla świata. Dla siebie.
Bo już tyle przeszłaś.
Nie po to, żeby się zatrzymać na tym "końcu" na zawsze...
Komentarze
Prześlij komentarz