Przejdź do głównej zawartości

Czy to ma sens? – rozmowy z sufitem o życiu, które nie miało tak wyglądać

Najbardziej szczere rozmowy odbywam w ciszy.
Kiedy nikt nie słyszy.
Leżę, wpatruję się w sufit i pytam.

Czy to naprawdę tak miało być?
Czy naprawdę miałam tyle razy zaczynać od zera?
Czy naprawdę miałam tyle tracić, żeby zyskać tylko fragment siebie?

To są pytania, których nie zadaje się na głos.
Nie pasują do kuchennej rozmowy przy kawie.
Nie wypada ich mówić znajomym, którzy chcą „wiedzieć, jak się trzymasz”.
Nie da się ich ubrać w zdania, które nie brzmią jak rezygnacja.

Bo przecież miało być inaczej.

Miałam mieć dobre stanowisko, a nie operację.
Miałam planować wyjazdy, a nie wizyty u lekarzy.
Miałam cieszyć się siłą, a nie uczyć, jak wstać z łóżka bez bólu.
Miałam być kimś innym. Zdrowszą wersją siebie.
Zdecydowaną. Stabilną. Zorganizowaną.

Zamiast tego jestem kimś, kto czasem leży i rozmawia z sufitem, bo nie ma już siły na więcej.

Ale w tych rozmowach – cichych, nocnych, bez świadków – coś się zmienia.

Sufit nie odpowiada, ale ja zaczynam słyszeć siebie

Nie zawsze jest to głos nadziei.
Czasem to po prostu głos zmęczonej kobiety, która mówi:
„Nie wiem, co dalej, ale rano znów wstanę”.
Albo: „Nie mam już siły walczyć, czasem już nawet nie chcę ale jeszcze się nie poddam”.

I ten głos wystarcza.
Nie trzeba od razu mieć planu na resztę życia.
Czasem wystarczy mieć plan na przetrwanie dzisiejszego wieczoru.

„Czy to ma sens?” to nie pytanie, które chce odpowiedzi.

To pytanie, które mówi: widzę Cię.
Widzę Twój trud, Twoje zawieszenie, Twój brak zgody na to, co się dzieje.
Widzę Twoje łzy, których nikt nie zauważył, bo ocierasz je rękawem, zanim spłyną.

To pytanie, które oznacza, że wciąż jesteś w dialogu ze sobą.
Że nie zgasłaś. Że jeszcze Ci zależy.
Bo gdyby nie zależało – nie pytałabyś o sens.
Po prostu byś milczała.

Życie nie miało tak wyglądać – i co z tego?

Nie zaplanowałam tej wersji rzeczywistości.
Nie chciałam tylu łez, tylu dni w szpitalach, tylu nocy z bólem i płaczem.
Ale to nie znaczy, że to życie nie ma wartości.

To nie znaczy, że nic z niego nie wynika.
To nie znaczy, że nie można go jeszcze jakoś ułożyć.
Nie tak, jak chciałam. Ale może tak, jak potrzebuję.


---

Jeśli też czasem leżysz i pytasz sufit, czy to wszystko ma sens – wiedz, że nie jesteś sama.
Wiem, jak to jest, kiedy świat ci się kurczy do czterech ścian i jednej myśli: „dlaczego właśnie ja?”.

Nie mam odpowiedzi.
Ale mam obecność.
I mam tę jedną myśl, która trzyma mnie przy ziemi:

Może sens nie zawsze się znajduje.
Może czasem sens się tworzy – po kawałku, z tego, co zostało.


---

Dziękuję, że jesteś ze mną, w tych cichych i głośnych momentach.
Dziękuję, że czytasz – nawet gdy wpisy są trudne.
To, że tu jesteś, to też część mojego sensu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...