Przejdź do głównej zawartości

Kiedy dzień zaczyna się od herbaty i ciszy – mój poranny rytuał

Nie jestem rannym ptaszkiem z tych, co wstają o świcie i biegną przez życie z energią maratończyka.
Ale jest coś, co sprawia, że poranki mają dla mnie sens.
Nie budzik. Nie lista zadań.
Tylko: herbata i cisza.

To mój mały rytuał. Mój azyl przed codziennym hałasem.
Zanim zacznę coś robić. Zanim odezwie się świat.
Siadam w ciszy. Z kubkiem czegoś ciepłego. I daję sobie kilka minut na po prostu bycie.

Przez długi czas to była zielona herbata – lekko cierpka, odświeżająca, jakby mówiła: "No, to do dzieła!".
Ale od jakiegoś czasu coś się zmieniło. Moje ciało zaczęło mówić innym językiem. Włosy – osłabione po zabiegach, zmęczone – wołały o pomoc.
I tak zielona herbata ustąpiła miejsca naparowi z pokrzywy.

Smak? Inny.
Zapach? Ziołowy, łagodny, ziemisty.
Ale coś w niej mnie uspokaja. I daje wrażenie, że robię coś dobrego dla siebie już od pierwszych minut dnia.

To nie jest wielki rytuał. Nie robię z tego ceremonii.
Woda, susz, parzenie, ciepły kubek w dłoniach.
I cisza. Bez pośpiechu. Bez presji.
Po prostu ja – i ten moment.

Nie zawsze potem jest łatwo.
Czasem dzień i tak przynosi chaos, ból, zmęczenie, wiadomości, które wytrącają z równowagi.
Ale ta pierwsza chwila... ona zostaje. Jakby mówiła: "Zaczęłaś dzień od troski o siebie – i to już coś."


---

Jeśli czujesz, że Twoje poranki to ciągła walka z czasem – może warto spróbować inaczej.
Nie od razu zmieniać wszystko, ale... może chociaż jeden kubek.
Jedna chwila. Jedno zatrzymanie.

Niech Twój dzień też zacznie się od ciszy. I od życzliwości – przede wszystkim dla samej siebie.

Dziękuję, że tu jesteś.
Za każdy kubek herbaty wypity razem – choćby tylko wirtualnie.
Jeśli masz swój poranny rytuał – podziel się nim. A jeśli jeszcze go szukasz – może ten wpis będzie pierwszym krokiem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...

Syn

To on sprawia, że wiem, że muszę być, żyć, funkcjonować. Jest moją podporą – codzienną, cichą, a jednocześnie ogromną. Cieszę się, że go mam. Codziennie. Choć jest jeszcze nastolatkiem, przeszedł więcej, niż wielu dorosłych. Może kiedyś o tym napiszę – bo to historia, która zasługuje na opowiedzenie. Ale dziś chcę napisać o momencie, który przewrócił mnie... po to, bym mogła się podnieść. Pokłóciliśmy się. Byłam zmęczona, rozdrażniona, chora, sfrustrowana. A on – zamiast się zamknąć w sobie, powiedział mi wprost: „Mamo, o wszystko się mnie czepiasz, wszystko Ci nie pasuje. Mam już dość. Zrób coś z sobą, bo nie da się już z Tobą wytrzymać”. Te słowa zabolały jak nic wcześniej. Płakałam. Było mi strasznie przykro. Ale kiedy ból opadł – zostały tylko te słowa. I... prawda. Miał rację. Potrzebowałam tego kopniaka. Nie od świata, nie od lekarzy, nie od kogokolwiek z zewnątrz. Potrzebowałam go właśnie od niego. Bo on wie najlepiej, jaka jestem naprawdę – i jak bardzo mnie nie było w tamtym c...