Przejdź do głównej zawartości

Jak nie zwariować, gdy jesteś długo na L4 – rytuały, które dają sens dnia

Na początku to może być nawet przyjemne. Brak budzika, wolniejsze poranki, więcej snu. Myślisz: „W końcu trochę odpocznę”. Ale potem mija tydzień. Dwa. Miesiąc. I nagle zaczynasz się gubić. Dni zlewają się w jedno. Poranek wygląda jak wieczór. Niedziela nie różni się od środy. A Ty – choć wciąż w łóżku albo na kanapie – czujesz się, jakbyś codziennie przebiegała maraton. Psychiczny.

Długie L4 to nie wakacje. To czas leczenia, regeneracji, ale i… próba. Próba dla głowy. Dla cierpliwości. Dla tożsamości, która wcześniej była zbudowana wokół „bycia potrzebną”, „bycia w pracy”, „robienia czegoś sensownego”.

Co może wtedy pomóc?
Rytuały. Nie wielkie zmiany, nie ambitne plany – ale proste, powtarzalne rzeczy, które dają Twojemu dniu ramy. I sens.

Kilka rytuałów, które uratowały moją codzienność:

Poranna chwila ciszy. Nie telefon, nie serial, nie wiadomości. Tylko kubek herbaty, patrzenie za okno, kilka spokojnych oddechów. Takie ciche "jestem".

Ubieranie się, nawet bez okazji. Nawet jeśli to tylko dres i miękka bluza – ważne, że nie piżama przez cały dzień. To sygnał dla siebie: zaczynam dzień.

Krótki spacer albo otwarte okno. Choćby na 5 minut. Świeże powietrze robi więcej niż niejeden suplement.

Stałe pory posiłków. Nie po to, żeby być „fit”, ale żeby ciało wiedziało, że jest zaopiekowane.

Jedna mała rzecz „do zrobienia”. Przetarcie półki, podlewanie kwiatka, telefon do kogoś bliskiego. Coś, co daje poczucie działania – choćby minimalnego.

Wieczorny rytuał kończenia dnia. Światło przygaszone, ciepły koc, książka lub muzyka. Cokolwiek, co mówi: „To już dziś. Reszta może poczekać”.


Czas na L4 to czas leczenia – nie tylko ciała, ale i psychiki. I to normalne, że bywają momenty frustracji, smutku, znudzenia. Ale właśnie wtedy warto chwytać się tych drobnych, powtarzalnych rytuałów, które – choć nie zmieniają wszystkiego – pomagają przetrwać.

Bo nawet najdłuższy czas choroby to wciąż życie. Tylko trochę inne.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...

Syn

To on sprawia, że wiem, że muszę być, żyć, funkcjonować. Jest moją podporą – codzienną, cichą, a jednocześnie ogromną. Cieszę się, że go mam. Codziennie. Choć jest jeszcze nastolatkiem, przeszedł więcej, niż wielu dorosłych. Może kiedyś o tym napiszę – bo to historia, która zasługuje na opowiedzenie. Ale dziś chcę napisać o momencie, który przewrócił mnie... po to, bym mogła się podnieść. Pokłóciliśmy się. Byłam zmęczona, rozdrażniona, chora, sfrustrowana. A on – zamiast się zamknąć w sobie, powiedział mi wprost: „Mamo, o wszystko się mnie czepiasz, wszystko Ci nie pasuje. Mam już dość. Zrób coś z sobą, bo nie da się już z Tobą wytrzymać”. Te słowa zabolały jak nic wcześniej. Płakałam. Było mi strasznie przykro. Ale kiedy ból opadł – zostały tylko te słowa. I... prawda. Miał rację. Potrzebowałam tego kopniaka. Nie od świata, nie od lekarzy, nie od kogokolwiek z zewnątrz. Potrzebowałam go właśnie od niego. Bo on wie najlepiej, jaka jestem naprawdę – i jak bardzo mnie nie było w tamtym c...