Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju.
Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia.
Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”.
Bardzo bym chciała jeszcze tam wrócić. Czasem łapię się na tym, że wyobrażam sobie ten moment – jak znowu przekraczam drzwi, zakładam „tryb pracy” i czuję się potrzebna. Ale nie wiem, czy zdrowie mi na to pozwoli. I to jest najtrudniejsze – ta niepewność, która wisi w powietrzu.
Mimo wszystko – nie tracę nadziei. Bo wierzę, że nawet jeśli nie wrócę dokładnie tam, gdzie byłam, to może znajdę inną drogę, która da mi podobne poczucie sensu.
Komentarze
Prześlij komentarz