Przez chorobę straciłam przyjaciół, znajomych, bliskich. Ale prawda jest taka, że to nie oni mnie zostawili.
To ja – zagubiona w bólu, zmęczeniu i poczuciu beznadziei – powoli przestawałam odbierać telefony, nie odpisywałam na wiadomości, odwoływałam spotkania. W pewnym momencie po prostu zniknęłam z życia ludzi.
Nie miałam na to siły. Choroba nie tylko wykańcza ciało – wyżera też kawałki duszy. Kiedy człowiek przez długi czas czuje się słaby, niepotrzebny, zależny – zaczyna wierzyć, że nikomu nie jest już potrzebny. Wmawia sobie, że „nie będzie nikogo obciążać”, że „ludzie mają swoje życie”, że „to i tak nic nie zmieni”.
Ale zmienia. Samotność, która przychodzi później, boli inaczej niż ból fizyczny. To cichy, przewlekły stan pustki, który odbiera poczucie bycia częścią świata.
Długo miałam do siebie żal. Za to, że nie walczyłam o relacje. Że nie pozwoliłam nikomu być przy mnie – właśnie wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowałam.
Dziś próbuję to zrozumieć. Dziś uczę się mówić „hej, jestem”, nawet jeśli minęło sporo czasu. Bo może nie jest jeszcze za późno. Może jeszcze da się coś odbudować – choćby na innych warunkach, w innym rytmie.
Jeśli czytasz ten wpis i masz podobne doświadczenia – jesteś ważny. Twoje milczenie nie przekreśla Twojej wartości. Czasem wystarczy jedno zdanie, by wrócić – do siebie, do ludzi, do życia.
Komentarze
Prześlij komentarz