Przejdź do głównej zawartości

Marzenia. Każdy jakieś ma. Moje największe na tę chwilę to jeden dzień bez bólu

Nie chcę wygrać w totka. Nie marzę o willi z basenem ani o dalekich podróżach na egzotyczne wyspy. Moje marzenie jest proste. Tak proste, że dla wielu aż niewidzialne. Chciałabym po prostu przeżyć jeden dzień – cały dzień – bez bólu.

Taki dzień, w którym nie muszę zacząć poranka od tabletki. Taki, w którym moje ciało nie przypomina mi co piętnaście minut, że coś jest nie tak. Że mam ograniczenia. Że nie mogę. Że nie powinnam.

Chciałabym spędzić ten dzień z moją rodziną. Śmiać się, wygłupiać, biegać, grać z synem w piłkę, iść na lody, może spontanicznie wskoczyć na rower i pojechać przed siebie, tak po prostu – bo mam siłę, bo mogę. Chciałabym patrzeć na nich bez tego ciężkiego poczucia winy, że znowu coś mnie boli, że znowu trzeba coś przełożyć, dostosować, odpuścić.

Marzę o dniu, w którym planuję coś rano – i faktycznie to robię, a nie zastanawiam się, czy dam radę, czy ból mnie nie pokona w połowie drogi. O dniu bez „a co jeśli…”, bez „muszę się oszczędzać”, bez „nie dam rady”, bez "muszę się na chwilę położyć bo już nie wytrzymam".

Chciałabym poczuć, że moje ciało jest moje – nie więzieniem, nie przeciwnikiem, ale sprzymierzeńcem. Taki dzień dałby mi siłę na kolejne tygodnie. Przypomniałby, że wciąż jestem sobą – mam pasje, energię, radość życia. Tylko gdzieś to wszystko przykrył ból, który czasem zabiera więcej niż tylko zdrowie.

Nie wiem, czy taki dzień nadejdzie. Ale wiem, że na niego czekam. I że warto o nim marzyć – bo to marzenie trzyma mnie przy życiu, daje sens rehabilitacji, ćwiczeniom, codziennemu wstawaniu. To nie jest marzenie o cudzie. To marzenie o normalności.

I może właśnie w tym tkwi siła codzienności – że nie trzeba szukać wielkich rzeczy, żeby poczuć się szczęśliwym. Czasem wystarczy jeden dzień bez bólu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...

Syn

To on sprawia, że wiem, że muszę być, żyć, funkcjonować. Jest moją podporą – codzienną, cichą, a jednocześnie ogromną. Cieszę się, że go mam. Codziennie. Choć jest jeszcze nastolatkiem, przeszedł więcej, niż wielu dorosłych. Może kiedyś o tym napiszę – bo to historia, która zasługuje na opowiedzenie. Ale dziś chcę napisać o momencie, który przewrócił mnie... po to, bym mogła się podnieść. Pokłóciliśmy się. Byłam zmęczona, rozdrażniona, chora, sfrustrowana. A on – zamiast się zamknąć w sobie, powiedział mi wprost: „Mamo, o wszystko się mnie czepiasz, wszystko Ci nie pasuje. Mam już dość. Zrób coś z sobą, bo nie da się już z Tobą wytrzymać”. Te słowa zabolały jak nic wcześniej. Płakałam. Było mi strasznie przykro. Ale kiedy ból opadł – zostały tylko te słowa. I... prawda. Miał rację. Potrzebowałam tego kopniaka. Nie od świata, nie od lekarzy, nie od kogokolwiek z zewnątrz. Potrzebowałam go właśnie od niego. Bo on wie najlepiej, jaka jestem naprawdę – i jak bardzo mnie nie było w tamtym c...