Przejdź do głównej zawartości

Dom, ogród - mój azyl

Nie jestem mistrzem zen. W moim życiu było i nadal jest sporo chaosu – zdrowotnego, emocjonalnego, organizacyjnego. Ale mimo to (a może właśnie dlatego) potrzebuję miejsca, które mnie nie ocenia. Miejsca, które nie narzuca tempa, nie wywiera presji i nie wymaga, żebym była w formie 24/7.

To miejsce to mój dom. I ogród. Mój azyl.

Nie znajdziesz tu wnętrz jak z katalogu ani idealnie przyciętego żywopłotu. Znajdziesz za to kubek ulubionej herbaty, który zawsze smakuje lepiej w ulubionym kącie. Znajdziesz krzesło, które skrzypi, ale trzyma mnie wtedy, gdy sama ledwo się trzymam. Znajdziesz psa, który bez pytania układa się obok mnie, kiedy mam gorszy dzień – jakby czuł, że jego obecność to najlepszy plaster.

Ogród to inna historia. Nie jestem ogrodnikiem roku. Ale coś sadzę. Coś podlewam. Czasem coś wyrzucam i zaczynam od nowa. I to też jest w porządku. Bo ten kawałek zieleni to mój oddech, kiedy wszystko inne ciąży. Czasem wystarczy 10 minut z konewką albo zgrabienie liści, by poczuć, że mam wpływ na chociaż maleńki wycinek rzeczywistości.

W domu i w ogrodzie nie muszę udawać. Nie muszę się spieszyć. Nie muszę być silna, jeśli akurat nie mam siły. Mogę usiąść w ciszy. Mogę się rozpłakać. Mogę się ucieszyć z pierwszego pąka na drzewie albo z faktu, że w końcu umyłam okna.

To tu uczę się wdzięczności za drobiazgi, które kiedyś przelatywały mi między palcami. To tu zbieram siły – nie na wielkie rewolucje, tylko na codzienność. I to mi wystarczy.

A Ty? Masz swoje miejsce, do którego uciekasz, kiedy życie staje się zbyt głośne? Czy to też dom, ogród, a może zupełnie coś innego – spacer, książka, dźwięk ulubionej piosenki? Podziel się tym ze mną w komentarzu. 

Dziękuję, że jesteś tutaj. Że czytasz. Że zostajesz na chwilę dłużej. To znaczy więcej, niż myślisz.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...

Syn

To on sprawia, że wiem, że muszę być, żyć, funkcjonować. Jest moją podporą – codzienną, cichą, a jednocześnie ogromną. Cieszę się, że go mam. Codziennie. Choć jest jeszcze nastolatkiem, przeszedł więcej, niż wielu dorosłych. Może kiedyś o tym napiszę – bo to historia, która zasługuje na opowiedzenie. Ale dziś chcę napisać o momencie, który przewrócił mnie... po to, bym mogła się podnieść. Pokłóciliśmy się. Byłam zmęczona, rozdrażniona, chora, sfrustrowana. A on – zamiast się zamknąć w sobie, powiedział mi wprost: „Mamo, o wszystko się mnie czepiasz, wszystko Ci nie pasuje. Mam już dość. Zrób coś z sobą, bo nie da się już z Tobą wytrzymać”. Te słowa zabolały jak nic wcześniej. Płakałam. Było mi strasznie przykro. Ale kiedy ból opadł – zostały tylko te słowa. I... prawda. Miał rację. Potrzebowałam tego kopniaka. Nie od świata, nie od lekarzy, nie od kogokolwiek z zewnątrz. Potrzebowałam go właśnie od niego. Bo on wie najlepiej, jaka jestem naprawdę – i jak bardzo mnie nie było w tamtym c...