Przejdź do głównej zawartości

10 sytuacji, w których mój pies wygrał ze mną walkę o władzę w domu

Dzisiaj wpis trochę dla rozluźnienia.

1. Łóżko należy do psa.
Ja tylko czasem się tam dosiadam, jeśli znajdzie się kawałek wolnego miejsca między łapami a zabawkami.

2. Spacer nie zaczyna się wtedy, kiedy chcę – tylko kiedy on patrzy na mnie tym wzrokiem.
Ten wzrok mówi wszystko: „Wstawaj, leniwa istoto, świat czeka!”

3. Kiedy pies nie chce jeść – gotuję lepiej niż dla siebie.
Mięsko, marcheweczka, może troszkę ryżu? Pies: „Nie podano na porcelanie, nie ruszam.”

4. Słowo „idziemy” wypowiedziane nieopatrznie nawet o północy kończy się natychmiastowym paradowaniem przy drzwiach z radością na poziomie sylwestrowej petardy.

5. Moje kapcie to jego trofea.
Znikają, pojawiają się w zupełnie innych miejscach, czasem z nadgryzionym listem w stylu: „Pamiętaj, kto tu rządzi.”

6. Zabawki w salonie? Jasne.
Przecież pies musi mieć rozrywkę. Goście? Niech się nie potykają, nauczą się życia.

7. Kanapa to jego tron.
Zezwala mi siedzieć tylko wtedy, kiedy chce się przytulić.

8. Rozmowy telefoniczne? Nie ma mowy.
Każda rozmowa to dla psa znak, że czas szczekać, piszczeć, albo siadać mi na kolanach. Coś ważnego? Tym lepiej.

9. Gdy próbuję ćwiczyć, mój pies uważa to za zabawę.
Plank? Nie, to przecież czas na lizanie twarzy i wspólne turlanie się po podłodze.

10. I wreszcie… te oczy.
Jedno spojrzenie i wiem, że mogę być zmęczona, zła, smutna – a i tak będę wstawać dla niego rano, głaskać, tulić i cieszyć się, że mam w domu małego tyrana z ogonem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...