Przejdź do głównej zawartości

Cel na najbliższy czas – przestać podjadać w nocy

Nie wiem, jak Wy, ale ja mam tak, że jak nie mogę spać – to jem. I nie, nie chodzi tu o zdrowe przekąski typu marchewka czy garść migdałów. Mowa o klasycznym nocnym rajdzie na kuchnię po czekoladę, chipsy, ciastka i wszystko, co tylko znajdzie się pod ręką. Czasem to się zaczyna niewinnie: „zjem tylko kostkę czekolady”... a kończy się na połowie tabliczki i słonym „czymś” na dokładkę.

To już nie jest zwykły nawyk – to sposób na radzenie sobie z bezsennością, niepokojem i tym, że nocą wszystko wydaje się trudniejsze.

Kiedyś byłam bardzo szczupła, wręcz miałam niedowagę. I wtedy słyszałam z każdej strony, że muszę przytyć, że za chuda, że jak ja wyglądam, że „weź coś zjedz”. No to zjadłam. I jadłam. Najgorszy etap choroby minął i tak powoli przestałam być za chuda, a zaczęłam być „za bardzo”. Czuję to po ubraniach, po lustrze, po samopoczuciu. I nie chodzi mi tylko o wygląd – chodzi o to, że źle się czuję we własnym ciele, że to nie jestem „ja”.

Dlatego czas postawić sobie cel:
OGARNĄĆ SIĘ.
A konkretnie – przestać podjadać w nocy.

Nie oczekuję od siebie cudów od jutra. Nie zakładam diety-cud ani głodówki. Chcę małych kroków. Może to będzie picie ciepłej herbaty przed snem zamiast batonika. Może zapisywanie w zeszycie, co jem i kiedy. Może rozmowa z samą sobą: „hej, czy jesteś naprawdę głodna, czy po prostu nie możesz zasnąć i próbujesz czymś zająć głowę?”

Wiem, że nie będzie łatwo. Ale też wiem, że jeśli chcę czuć się lepiej – fizycznie i psychicznie – muszę zacząć właśnie od tego. Od jednego, konkretnego kroku.

Trzymajcie za mnie kciuki. A jeśli ktoś z Was też walczy z nocnym podjadaniem – napiszcie. Może razem będzie raźniej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...

Syn

To on sprawia, że wiem, że muszę być, żyć, funkcjonować. Jest moją podporą – codzienną, cichą, a jednocześnie ogromną. Cieszę się, że go mam. Codziennie. Choć jest jeszcze nastolatkiem, przeszedł więcej, niż wielu dorosłych. Może kiedyś o tym napiszę – bo to historia, która zasługuje na opowiedzenie. Ale dziś chcę napisać o momencie, który przewrócił mnie... po to, bym mogła się podnieść. Pokłóciliśmy się. Byłam zmęczona, rozdrażniona, chora, sfrustrowana. A on – zamiast się zamknąć w sobie, powiedział mi wprost: „Mamo, o wszystko się mnie czepiasz, wszystko Ci nie pasuje. Mam już dość. Zrób coś z sobą, bo nie da się już z Tobą wytrzymać”. Te słowa zabolały jak nic wcześniej. Płakałam. Było mi strasznie przykro. Ale kiedy ból opadł – zostały tylko te słowa. I... prawda. Miał rację. Potrzebowałam tego kopniaka. Nie od świata, nie od lekarzy, nie od kogokolwiek z zewnątrz. Potrzebowałam go właśnie od niego. Bo on wie najlepiej, jaka jestem naprawdę – i jak bardzo mnie nie było w tamtym c...