Mówienie o bólu nie przychodzi mi łatwo. Nie dlatego, że nie czuję. Przeciwnie – czuję aż za dużo. Ale coś we mnie mówi: „Nie obciążaj innych. Nie narzekaj. Bądź silna.”
I tak właśnie przez długi czas byłam silna na pokaz. Uśmiechałam się, mówiłam: „Dobrze, jakoś leci.” A w środku pękałam. Czasem po cichu, czasem głośno – gdy nikt nie widział. W nocy. Pod prysznicem. Albo po prostu w środku dnia, kiedy ból przychodził nie tylko fizyczny, ale ten drugi – bardziej rozrywający – samotność, bezsilność, tęsknota za dawną sobą.
Ukrywanie tego przed rodziną i bliskimi stało się moją codziennością. Może z lęku przed oceną, może z obawy, że nie zrozumieją. Może dlatego, że tak bardzo chciałam być „normalna”, „jak dawniej”.
Z czasem odsuwanie się od ludzi stało się naturalne. Przestałam odbierać telefony, rzadziej odpowiadałam na wiadomości. Znajomi znikali powoli, cicho, jakbyśmy wszyscy udawali, że nic się nie dzieje.
Dziś wiem, że to było błędne koło. Że milczenie nie chroni, tylko pogłębia samotność. Ale wiem też, że nie jestem jedyna. Wiem, że są osoby, które też chowają się za uśmiechem.
Jeśli to czytasz i czujesz, że to o Tobie – jesteśmy w tym razem. Nie musisz zawsze być silna/y. Nie musisz udawać. Czasem najodważniejszą rzeczą, jaką możemy zrobić, jest powiedzenie komuś: „Nie daję rady.”
Komentarze
Prześlij komentarz