Przejdź do głównej zawartości

Domowa codzienność w krzywym zwierciadle

Codzienność. Brzmi niewinnie, prawda? A jednak potrafi zaskoczyć bardziej niż finał telenoweli. Niby ten sam dom, te same ściany, ale każdego dnia inny odcinek – czasem dramat, czasem komedia, a bywa, że thriller psychologiczny z elementami horroru.

Poranek. Teoretycznie powinien być spokojny. W rzeczywistości wygląda to tak: – Budzik dzwoni.
– Ja udaję, że nie słyszę.
– Budzik dzwoni ponownie.
– Pies zaczyna jęczeć.
– Ja spadam z łóżka i ląduję na kocu, który żyje własnym życiem.

W kuchni herbata stygnie szybciej niż moja motywacja, a kromka chleba zawsze spada masłem do dołu. Zawsze. Nie wiem, czy to prawo fizyki, czy jakiś osobisty pakt chleba z grawitacją.

Próbuję ogarnąć mieszkanie – czyli przekładam rzeczy z miejsca na miejsce, udając, że sprzątam. Gdzie jest pilot? W lodówce. Gdzie są klucze? W misce na owoce. Gdzie jest moja cierpliwość? Nie wiem – wyszła gdzieś o ósmej rano i nie wróciła.

A gdy wieczorem siadam, żeby odpocząć… nagle przypominam sobie 17 rzeczy, których nie zrobiłam, 3, które zrobiłam źle i jedną, której nie powinnam była robić w ogóle (czyt. kolejna paczka ciastek).

Ale wiecie co? Ta pokręcona, niedoskonała codzienność to jednak moje życie. I choć czasem mnie wkurza, potyka i rozśmiesza w najmniej spodziewanych momentach – to właśnie dzięki niej wciąż jestem w ruchu. Może nie zawsze w rytmie, ale zawsze z jakąś melodią w tle.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...

Syn

To on sprawia, że wiem, że muszę być, żyć, funkcjonować. Jest moją podporą – codzienną, cichą, a jednocześnie ogromną. Cieszę się, że go mam. Codziennie. Choć jest jeszcze nastolatkiem, przeszedł więcej, niż wielu dorosłych. Może kiedyś o tym napiszę – bo to historia, która zasługuje na opowiedzenie. Ale dziś chcę napisać o momencie, który przewrócił mnie... po to, bym mogła się podnieść. Pokłóciliśmy się. Byłam zmęczona, rozdrażniona, chora, sfrustrowana. A on – zamiast się zamknąć w sobie, powiedział mi wprost: „Mamo, o wszystko się mnie czepiasz, wszystko Ci nie pasuje. Mam już dość. Zrób coś z sobą, bo nie da się już z Tobą wytrzymać”. Te słowa zabolały jak nic wcześniej. Płakałam. Było mi strasznie przykro. Ale kiedy ból opadł – zostały tylko te słowa. I... prawda. Miał rację. Potrzebowałam tego kopniaka. Nie od świata, nie od lekarzy, nie od kogokolwiek z zewnątrz. Potrzebowałam go właśnie od niego. Bo on wie najlepiej, jaka jestem naprawdę – i jak bardzo mnie nie było w tamtym c...