Z wieloma rzeczami już sobie poradziłam.
Naprawdę.
Były chwile, kiedy myślałam, że się nie podniosę – a jednak stoję. Może trochę chwiejnie, może z bliznami, ale stoję. Przegryzłam sporo. Łzy, strach, rozczarowanie. Dzień po dniu budowałam się na nowo.
Ale noc to inna historia.
W nocy wszystko wraca.
Obrazy, które chciałabym wymazać, pojawiają się, jakby czekały na zapadnięcie ciemności. Te najgorsze wspomnienia – jak cień, który kładzie się na poduszce.
Widzę znowu tamtą salę pooperacyjną. Pamiętam chłód, przytłumione dźwięki i to przerażające uczucie, gdy nie czułam nogi.
Strach, który wtedy we mnie był, nie znał słów. Był czysty, instynktowny, osaczający.
Czy już nigdy nie stanę o własnych siłach? Czy to już koniec tego, co znałam jako „ja”?
Czas płynie.
W ciągu dnia potrafię być silna, zorganizowana, nawet uśmiechnięta.
Ale w nocy wszystko pęka.
Przychodzi tęsknota.
Za normalnym życiem. Za pracą, która mnie wkurzała, ale też trzymała w rytmie. Za zwykłym porankiem bez bólu. Za ciałem, które po prostu działało, nie zadawało pytań i nie rzucało wyzwań co godzinę.
To tęsknota, której nie da się tak po prostu zagłuszyć. Bo nie chodzi o luksusy – chodzi o normalność. O codzienność, która kiedyś wydawała się oczywista, a dziś wydaje się być luksusem.
Czasem mam wrażenie, że dopiero noc pokazuje prawdę.
Bez masek, bez mechanizmów obronnych.
Tylko ja i moje myśli.
Ale może właśnie dzięki tym nocnym zmaganiom uczę się siebie jeszcze bardziej. Może to też jest jakaś forma walki o powrót – do siebie, do życia, do światła.
I jeśli Ty też masz takie noce – to chcę, żebyś wiedział, że nie jesteś sam.
Naprawdę.
Komentarze
Prześlij komentarz