Przejdź do głównej zawartości

Nieuleczalna. I co teraz?

Jak pogodzić się z diagnozą, której nie da się cofnąć?

Czy w ogóle da się z czymś takim pogodzić? Czy to bardziej przypomina cichy układ – coś na kształt rozejmu między ciałem a duszą? „Nie musimy się kochać. Ale spróbujmy razem jakoś żyć.”

Jak zaakceptować, że to już zawsze będzie część mnie? Że to nie przeziębienie, które minie. Nie gips, który się kiedyś zdejmie. Że to zostanie. Na dobre. I niestety – czasem na bardzo złe.

Czy można nauczyć się żyć z czymś, co boli?

Z czymś, co nie daje spać, chodzić, oddychać bez lęku, kiedy znowu wróci?
Czy da się zbudować codzienność wokół czegoś tak nieprzewidywalnego?

Może trzeba przestać walczyć z tym, że „miało być inaczej”? Może trzeba przestać pytać „dlaczego ja”?
A może… to normalne, że te pytania wracają. I że nie zawsze są odpowiedzi.

Jak przygotować się na gorsze momenty, kiedy i ciało, i dusza będą znów krzyczeć?

Zrobić listę rzeczy, które mnie ratują?
Znaleźć swoje bezpieczne miejsce – choćby to miała być kanapa i ulubiony koc?
Przygotować się psychicznie, że będzie bolało? Czy da się na to przygotować?

Może chodzi o to, żeby nie udawać silniejszej, niż jestem.
Żeby pozwolić sobie na słabość, na płacz, na „dziś nie daję rady”.
I żeby nie traktować tego jako porażki.
Bo jeśli moje ciało walczy każdego dnia – to ja nie muszę jeszcze z nim walczyć na siłę.

Jak oswoić coś, czego się boję?

Może przez nazywanie rzeczy po imieniu. Może przez mówienie o tym, co boli – nawet jeśli tylko do siebie, w ciszy, po cichu.
Może przez tworzenie rytuałów, które dają mi kontrolę tam, gdzie wszystko się wymyka.

A co jeśli się nie uda?

A jeśli będzie gorzej?
A jeśli nie dam rady?

Wtedy przypomnę sobie, że już tyle razy nie dawałam rady – a jednak jakoś przetrwałam.
Że już wiele razy miałam dość – a mimo to budziłam się rano i zaczynałam od nowa.
Więc może to nie chodzi o pogodzenie się. Może chodzi o współistnienie.

Nieuleczalne nie znaczy bez życia.
To znaczy – z innym życiem. Czasem trudniejszym, wolniejszym, mniej oczywistym.

Ale może nadal pełnym sensu. Nadal wartym przeżycia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...