Przejdź do głównej zawartości

Nie muszę być produktywna, żeby być wartościowa

Są dni, kiedy wstanie z łóżka wydaje się jak wejście na Mount Everest. Kiedy zrobienie śniadania to już sukces, a ubranie się – wyczyn. I są też takie momenty, kiedy patrzę na wszystko, czego nie zrobiłam: nie odpisałam na wiadomości, nie napisałam wpisu, nie ogarnęłam prania, nie poćwiczyłam. A potem przychodzi ten znajomy głos w głowie: "zmarnowany dzień", "jesteś leniwa", "trzeba było się spiąć".

Ale coraz częściej mówię temu głosowi: nie.

Nie muszę być produktywna, żeby być wartościowa.
Nie muszę robić miliona rzeczy dziennie, żeby zasłużyć na oddech, na spokój, na miejsce w tym świecie.
Nie muszę mieć listy zadań odhaczonych do ostatniego punktu, żeby mieć prawo usiąść i po prostu być.

Bo człowiek to nie maszyna. Nie jestem swoim CV, statystyką, planem dnia ani sumą osiągnięć. Jestem także zmęczeniem, chorobą, chwilą zawahania. Jestem wieczorem z książką, snem w środku dnia, łzami bez powodu. I to wszystko nadal znaczy, że jestem pełnowartościowa.

Czasem to właśnie te "nieproduktywne" chwile pokazują, kim jesteśmy naprawdę. Uczą nas łagodności. Pokory wobec własnych granic. I przypominają, że siła nie zawsze oznacza działanie. Czasem siła to pozwolenie sobie na odpoczynek. Na oddech. Na słabość.

Dlatego jeśli dzisiaj potrzebujesz odpocząć – odpocznij.
Jeśli dzisiaj jesteś chory, smutny, przytłoczony – to w porządku.
Twoja wartość nie znika razem z energią czy motywacją. Ona jest. I zawsze była.

Na koniec chcę Ci powiedzieć –
dziękuję, że jesteś tutaj.
Za każde przeczytanie, za każdą chwilę, którą spędzasz ze mną na tym blogu.
Jeśli dziś nie zrobiłeś nic poza przeczytaniem tego wpisu – to już bardzo dużo.

Jesteś ważna. Jesteś wartościowy. Nawet wtedy, gdy nic nie robisz.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...

Syn

To on sprawia, że wiem, że muszę być, żyć, funkcjonować. Jest moją podporą – codzienną, cichą, a jednocześnie ogromną. Cieszę się, że go mam. Codziennie. Choć jest jeszcze nastolatkiem, przeszedł więcej, niż wielu dorosłych. Może kiedyś o tym napiszę – bo to historia, która zasługuje na opowiedzenie. Ale dziś chcę napisać o momencie, który przewrócił mnie... po to, bym mogła się podnieść. Pokłóciliśmy się. Byłam zmęczona, rozdrażniona, chora, sfrustrowana. A on – zamiast się zamknąć w sobie, powiedział mi wprost: „Mamo, o wszystko się mnie czepiasz, wszystko Ci nie pasuje. Mam już dość. Zrób coś z sobą, bo nie da się już z Tobą wytrzymać”. Te słowa zabolały jak nic wcześniej. Płakałam. Było mi strasznie przykro. Ale kiedy ból opadł – zostały tylko te słowa. I... prawda. Miał rację. Potrzebowałam tego kopniaka. Nie od świata, nie od lekarzy, nie od kogokolwiek z zewnątrz. Potrzebowałam go właśnie od niego. Bo on wie najlepiej, jaka jestem naprawdę – i jak bardzo mnie nie było w tamtym c...