Przejdź do głównej zawartości

Nigdy nie zniknie – i właśnie to boli najbardziej

Cały czas miałam w głowie jedną myśl: wyzdrowieję. Może nie dziś, może nie za tydzień, ale kiedyś… wrócę. Do normalności. Do życia bez bólu, bez ograniczeń, bez codziennego kombinowania, jak przetrwać dzień. Trzymałam się tej nadziei kurczowo, jak linijki światła w bardzo ciemnym tunelu.

Dlatego ta ostatnia wizyta u lekarza była dla mnie jak grom z jasnego nieba. Chyba nie da się przygotować na takie słowa. Nawet jeśli coś z tyłu głowy czasem szeptało, to serce nie chciało tego słyszeć. Badania nie pozostawiły wątpliwości: to, co mnie niszczy od środka, to nie coś, co da się „zaleczyć i zapomnieć”. To choroba nieuleczalna. Taka, która może być trzymana w ryzach, może czasem odpuścić – ale nigdy nie zniknie. Nigdy.

Nie umiem opisać, co poczułam. Szok. Smutek. Niedowierzanie. Złość. Żal tak wielki, że nie mieści się w klatce piersiowej. I pytanie, które wracało jak echo: „Dlaczego ja?”. Może to nie jest sprawiedliwe pytanie. Ale nie da się go nie zadać.

Przez tyle czasu robiłam wszystko, co mogłam. Leki, rehabilitacje, zmiany stylu życia, walka dzień po dniu, noc po nocy. I naprawdę wierzyłam, że walka oznacza zwycięstwo. Że skoro walczę, to znaczy, że kiedyś będzie lepiej. Że to się opłaci.

A teraz? Czuję się tak, jakby ktoś wyciągnął mi z rąk mapę, według której szłam. Jakby wszystkie moje plany i wyobrażenia o przyszłości nagle stały się nierzeczywiste. Bo teraz już wiem – ta choroba zostanie ze mną do końca życia. Może na chwilę się schowa. Może udam, że jej nie widzę. Ale ona tam będzie. Zawsze.

To nie znaczy, że się poddam. Ale dziś, pisząc to, pozwalam sobie na smutek. Na łzy. Na rozczarowanie. Bo jestem człowiekiem. I człowiek ma prawo się załamać, gdy dowiaduje się, że jego największy wróg nigdy nie zniknie.

Jeszcze nie wiem, jak się z tym oswoić. Jeszcze nie umiem powiedzieć sobie: „będzie dobrze”. Ale wiem jedno – to, co robiłam do tej pory, nadal ma sens. Nadal warto dbać o siebie, nadal warto mieć rytuały, znajdować chwile spokoju, doceniać małe rzeczy. Nadal warto walczyć – tylko może już nie o wygraną, ale o każdy dzień, w którym to ja mam kontrolę. Nie choroba.

Nie wiem, co przyniesie jutro. Ale dziś wiem jedno – jestem więcej niż moja diagnoza. I choć boli mnie to, co usłyszałam, choć serce mi pęka… to ciągle tu jestem.

Dziękuję, że czytasz. Dziękuję, że jesteś.

Komentarze

  1. Mam chorobe na całe życie. W pierwszych latach nie mogłem się pogodzić i sięgałem dużo po używki. Teraz minęło wiele lat i już inaczej na to patrzę. Mam wiele pasji i staram się pracować nad sobą, mimo że diagnoza nie jest przyjemna.

    pozdrawiam i zapraszam do mnie
    K

    OdpowiedzUsuń
  2. Siła codzienności22 czerwca, 2025 07:58

    U mnie to są pierwsze dni tej diagnozy. Do tej pory się leczyłam, walczyłam i byłam pewna, że wyjdę z tego i wrócę do normalności. To, że jestem nieuleczalnie chora to jest straszny cios i jeszcze nie umiem sobie poradzić z tym... Może po jakimś czasie tak jak u Ciebie się uda pogodzić z chorobą i żyć pełnią życia na ile zdrowie będzie pozwalało.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...

Syn

To on sprawia, że wiem, że muszę być, żyć, funkcjonować. Jest moją podporą – codzienną, cichą, a jednocześnie ogromną. Cieszę się, że go mam. Codziennie. Choć jest jeszcze nastolatkiem, przeszedł więcej, niż wielu dorosłych. Może kiedyś o tym napiszę – bo to historia, która zasługuje na opowiedzenie. Ale dziś chcę napisać o momencie, który przewrócił mnie... po to, bym mogła się podnieść. Pokłóciliśmy się. Byłam zmęczona, rozdrażniona, chora, sfrustrowana. A on – zamiast się zamknąć w sobie, powiedział mi wprost: „Mamo, o wszystko się mnie czepiasz, wszystko Ci nie pasuje. Mam już dość. Zrób coś z sobą, bo nie da się już z Tobą wytrzymać”. Te słowa zabolały jak nic wcześniej. Płakałam. Było mi strasznie przykro. Ale kiedy ból opadł – zostały tylko te słowa. I... prawda. Miał rację. Potrzebowałam tego kopniaka. Nie od świata, nie od lekarzy, nie od kogokolwiek z zewnątrz. Potrzebowałam go właśnie od niego. Bo on wie najlepiej, jaka jestem naprawdę – i jak bardzo mnie nie było w tamtym c...