Są takie dni, kiedy nic nie pomaga. Ani spacer, ani książka, ani nawet muzyka. Dni, kiedy człowiek po prostu musi coś zrobić, żeby nie zwariować.
Dla mnie jednym z takich ratunkowych rytuałów stało się pieczenie skyrnika.
Prosty, szybki, nie za słodki – idealny.
Właśnie dlatego nazywam go moją potrawą terapeutyczną.
Bo tu nie chodzi tylko o smak. Chodzi o cały ten proces:
– wyciąganie misek i łyżek,
– mieszanie składników bez większego planu,
– czekanie, aż cała kuchnia wypełni się ciepłym, bezpiecznym zapachem.
W tych chwilach coś się we mnie uspokaja. Wraca rytm. Wraca oddech.
Mój przepis? Najprostszy z możliwych:
skyr naturalny, budyń waniliowy, jajko, odrobina mąki, czasem kilka malin lub garść wiórków kokosowych.
Nic skomplikowanego.
Tak jak i życie – najlepsze jest wtedy, gdy nie komplikuję go bardziej, niż trzeba.
---
Jeśli też masz swoją potrawę terapeutyczną – trzymaj się jej.
Bo czasem największe wsparcie przychodzi właśnie z rzeczy najprostszych.
I kto wie – może właśnie dzisiaj Twój skyrnik albo kawałek ciepłego chleba uratują Ci dzień?
Komentarze
Prześlij komentarz