Przejdź do głównej zawartości

Jak nie dać się zjeść samotności – kilka moich sposobów

Samotność potrafi być cicha i podstępna. Nie zawsze zaczyna się od tego, że nikogo nie ma obok. Czasami zaczyna się od tego, że czujesz się niezrozumiana, odcięta, niewidzialna – nawet wśród ludzi.

Przez długi czas myślałam, że to coś, z czym trzeba się pogodzić. Że trzeba po prostu „przetrwać”. Ale dziś wiem, że samotność, jeśli ją zostawić samą sobie, potrafi wciągać głębiej i głębiej.
Dlatego nauczyłam się kilku sposobów, które pomagają mi nie dać się jej zjeść.

1. Rozmawiam sama ze sobą – na głos.
Czasami, kiedy wszystko jest za cicho, mówię sama do siebie. Opowiadam sobie o tym, co czuję, czego się boję, z czego się cieszę. To pozwala mi usłyszeć własne emocje, a nie tylko je tłumić.

2. Piszę.
Kiedy nie mam komu się wygadać albo trudno mi ułożyć w głowie bałagan myśli, piszę. Czasem zwykłe „Dziś było ciężko, ale dałam radę” ma moc, której wtedy potrzebuję.

3. Szukam małych punktów styku z innymi.
Nie zawsze mam siłę na duże rozmowy czy spotkania. Ale czasami wystarczy kilka słów z kimś w sklepie, uśmiech do sąsiadki, wiadomość do znajomej „Hej, myślę o Tobie”. To buduje mosty, nawet jeśli są cienkie.

4. Otwieram się na nowe źródła wsparcia.
Blog, grupy wsparcia w internecie, książki, podcasty – to wszystko może stać się sposobem na poczucie, że nie jestem jedyna ze swoimi emocjami. Że ktoś gdzieś rozumie.

5. Przypominam sobie, że samotność nie definiuje mojej wartości.
To, że czuję się czasem samotna, nie znaczy, że jestem gorsza. To znaczy tylko, że jestem człowiekiem, który potrzebuje więzi. A to coś pięknego, nie powód do wstydu.


---

Dziś wiem, że samotność nie musi mnie pożerać.
Że mam prawo budować mosty – powoli, po swojemu, czasem chwiejne, ale moje.
I że najpierw warto zacząć od siebie. Od tej małej decyzji: chcę być w kontakcie – ze sobą i ze światem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...

Syn

To on sprawia, że wiem, że muszę być, żyć, funkcjonować. Jest moją podporą – codzienną, cichą, a jednocześnie ogromną. Cieszę się, że go mam. Codziennie. Choć jest jeszcze nastolatkiem, przeszedł więcej, niż wielu dorosłych. Może kiedyś o tym napiszę – bo to historia, która zasługuje na opowiedzenie. Ale dziś chcę napisać o momencie, który przewrócił mnie... po to, bym mogła się podnieść. Pokłóciliśmy się. Byłam zmęczona, rozdrażniona, chora, sfrustrowana. A on – zamiast się zamknąć w sobie, powiedział mi wprost: „Mamo, o wszystko się mnie czepiasz, wszystko Ci nie pasuje. Mam już dość. Zrób coś z sobą, bo nie da się już z Tobą wytrzymać”. Te słowa zabolały jak nic wcześniej. Płakałam. Było mi strasznie przykro. Ale kiedy ból opadł – zostały tylko te słowa. I... prawda. Miał rację. Potrzebowałam tego kopniaka. Nie od świata, nie od lekarzy, nie od kogokolwiek z zewnątrz. Potrzebowałam go właśnie od niego. Bo on wie najlepiej, jaka jestem naprawdę – i jak bardzo mnie nie było w tamtym c...