Ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że wszystko jest przeze mnie.
Tego nie można — bo nie dam rady.
Tamtego nie można — bo jestem chora.
Czasem, aż wstyd się przyznać, myślę sobie: „Może lepiej by było, gdyby mnie nie było”.
Nie z jakiegoś dramatycznego powodu. Po prostu... wszystko byłoby łatwiejsze.
Nie trzeba by było planować dnia pod moje ograniczenia.
Nie trzeba by było rezygnować z wyjazdów, z aktywności, z życia.
Moja rodzina mogłaby odetchnąć pełną piersią.
Nie musieliby się martwić, czy dam radę, czy znów coś się pogorszy, czy mnie boli.
A mnie?
Mnie nie byłoby przykro.
Bo wtedy nie byłoby też tego codziennego ciężaru, który noszę nie tylko w ciele, ale i w głowie.
To nie jest wpis z serii „szukam litości”.
To jest wpis z wnętrza zmęczenia.
Z miejsca, gdzie człowiek nie chce niczego więcej niż tego, żeby jego istnienie nie było dla nikogo ciężarem.
Wiem, że to, co czuję, jest efektem bólu, bezsilności i zmęczenia chorobą.
Ale wiem też, że te myśli się pojawiają. I jeśli się pojawiają u mnie, to pewnie też u innych, którzy zmagają się z podobnymi trudnościami.
I dlatego o tym piszę.
Nie po to, by dramatyzować.
Piszę, bo milczenie w takich chwilach boli jeszcze bardziej.
A może ten wpis komuś doda otuchy. Może ktoś poczuje się mniej samotny w swoim zmęczeniu.
I choć dziś czuję się tak, jak czuję —
To wiem, że jutro mogę poczuć się odrobinę lepiej.
A jeśli nie jutro, to może za tydzień.
I może kiedyś znowu uwierzę, że nie wszystko przeze mnie.
Że mimo wszystko... jestem potrzebna.
Komentarze
Prześlij komentarz