Przejdź do głównej zawartości

Armia Aniołów

Ta choroba nauczyła mnie zrozumienia.
Nie tylko bólu, który odbiera siły i zmienia codzienność, ale przede wszystkim zrozumienia drugiego człowieka.
Zrozumienia, jak kruche potrafi być życie i jak wielką moc ma obecność kogoś, kto po prostu jest.

Zrozumiałam, że wiele w naszym życiu zależy od ludzi, którymi się otaczamy.
Od tego, czy w trudnej chwili ktoś poda rękę, napisze kilka ciepłych słów, czy po prostu zapyta: „Jak się czujesz?” — i naprawdę poczeka na odpowiedź.
Zrozumiałam, że dobra energia, bliskość i szczerość potrafią uleczyć więcej niż niejeden lek.
Że jedna rozmowa potrafi uciszyć ból, a jedno spojrzenie może dać siłę, której już w sobie nie widzieliśmy.

Wielokrotnie przekonałam się, jak ważne są relacje — te prawdziwe, pielęgnowane, oparte na wzajemnym szacunku i trosce.
Że czasem jedna osoba, pojawiając się niespodziewanie, potrafi zmienić całe nasze spojrzenie na świat.
I że nie zawsze są to ci, których się spodziewaliśmy.
Czasem to zupełnie inni ludzie — cisi, ale obecni.
Ludzie, którzy wchodzą w nasze życie wtedy, gdy wszystko się wali… niczym armia Aniołów.

To oni nie pozwalają zwątpić w dobro.
To dzięki nim, nawet w najciemniejszych momentach, wciąż tli się w nas wiara, że człowiek może być dla człowieka światłem.
Nie zawsze trzeba mieć wiele, by pomóc. 

I choć przez wiele miesięcy żyłam w samotności, odcinając się od świata, ludzi i wszystkiego, co przypominało dawną mnie…
dziś wiem, że nie byłam sama.
Bo nawet w ciszy, nawet w bólu — byli gdzieś obok.
Ci, którzy nie pozwolili, bym przestała wierzyć.

Dziś nie mam już wątpliwości — dobro jednak wraca.
A każdy człowiek, który pojawia się w naszym życiu z czystym sercem, zostawia w nim coś, czego nie da się zapomnieć.
Czasem to słowo.
Czasem gest.
Czasem po prostu obecność.

I tej armii Aniołów — dziękuję.
Z całego serca.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...