Przejdź do głównej zawartości

Zdjęcia, na których uśmiecham się mimo wszystko

Patrzę czasem na swoje zdjęcia i sama nie wierzę, że to ja.
Że ten uśmiech na twarzy naprawdę należy do osoby, która w środku tyle przeszła.
Ludzie widzą zdjęcie i myślą: „ona jest szczęśliwa, uśmiechnięta, pełna siły”.
Nie wiedzą, że ten uśmiech to często tylko cienka warstwa — taka, która zakrywa to, czego nie da się opisać słowami.

Bo przecież zdjęcia nie pokazują całej prawdy.
Tak samo jak codzienne życie.
Nie pokazują chwil, kiedy płakałam z bólu.
Nie pokazują nocy, kiedy przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć pozycję, w której ból choć na chwilę odpuści.
Nie pokazują chwil bezsilności, rozczarowania, zmęczenia.
Nie pokazują momentów, w których miałam dość wszystkiego.

Na zdjęciach jestem uśmiechnięta.
Bo uśmiech jest łatwiejszy niż tłumaczenie, że boli.
Łatwiejszy niż wyjaśnianie, że to, co widać, to tylko pozory.
Łatwiejszy niż mówienie: „Nie radzę sobie.”

Uśmiech pozwala ludziom nie pytać.
Nie muszą wiedzieć, że ten dzień był trudny, że ledwo wstałam z łóżka, że za tym zdjęciem stoją łzy, tabletki i cicha walka, którą codziennie toczę ze sobą.

Czasem patrzę na te zdjęcia i myślę, że to trochę jak z życiem — każdy z nas nosi w sobie coś, czego nie widać.
Nie zawsze da się to opowiedzieć, nie zawsze da się to pokazać.
Ale to tam, w tej niewidzialnej warstwie, kryje się cała prawda.
Prawda o sile, której nie widać.
O bólu, który nie krzyczy.
O nadziei, która wciąż gdzieś we mnie jest, nawet jeśli czasem słabnie.

Nie każde zdjęcie to wspomnienie szczęścia.
Niektóre to dowód przetrwania.
Dowód, że mimo wszystko — wciąż potrafię się uśmiechać.
Że pomimo wszystkiego — wciąż jestem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...