Patrzę czasem na swoje zdjęcia i sama nie wierzę, że to ja.
Że ten uśmiech na twarzy naprawdę należy do osoby, która w środku tyle przeszła.
Ludzie widzą zdjęcie i myślą: „ona jest szczęśliwa, uśmiechnięta, pełna siły”.
Nie wiedzą, że ten uśmiech to często tylko cienka warstwa — taka, która zakrywa to, czego nie da się opisać słowami.
Bo przecież zdjęcia nie pokazują całej prawdy.
Tak samo jak codzienne życie.
Nie pokazują chwil, kiedy płakałam z bólu.
Nie pokazują nocy, kiedy przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć pozycję, w której ból choć na chwilę odpuści.
Nie pokazują chwil bezsilności, rozczarowania, zmęczenia.
Nie pokazują momentów, w których miałam dość wszystkiego.
Na zdjęciach jestem uśmiechnięta.
Bo uśmiech jest łatwiejszy niż tłumaczenie, że boli.
Łatwiejszy niż wyjaśnianie, że to, co widać, to tylko pozory.
Łatwiejszy niż mówienie: „Nie radzę sobie.”
Uśmiech pozwala ludziom nie pytać.
Nie muszą wiedzieć, że ten dzień był trudny, że ledwo wstałam z łóżka, że za tym zdjęciem stoją łzy, tabletki i cicha walka, którą codziennie toczę ze sobą.
Czasem patrzę na te zdjęcia i myślę, że to trochę jak z życiem — każdy z nas nosi w sobie coś, czego nie widać.
Nie zawsze da się to opowiedzieć, nie zawsze da się to pokazać.
Ale to tam, w tej niewidzialnej warstwie, kryje się cała prawda.
Prawda o sile, której nie widać.
O bólu, który nie krzyczy.
O nadziei, która wciąż gdzieś we mnie jest, nawet jeśli czasem słabnie.
Nie każde zdjęcie to wspomnienie szczęścia.
Niektóre to dowód przetrwania.
Dowód, że mimo wszystko — wciąż potrafię się uśmiechać.
Że pomimo wszystkiego — wciąż jestem.
Komentarze
Prześlij komentarz