Przejdź do głównej zawartości

Dobro, które nie zawsze wraca

Kiedyś często pomagałam.
Nie dlatego, że ktoś prosił. Nie dlatego, że chciałam, żeby o tym mówiono, nie dlatego, że szukałam poklasku. Po prostu… czułam, że tak trzeba.
Brałam udział w Szlachetnej Paczce, dorzucałam się do zrzutek w internecie, wspierałam materialnie ludzi, którzy znaleźli się w trudnych sytuacjach. Zawsze po cichu. Bez zdjęć, bez wielkich słów, bez oczekiwań.
Po prostu — z serca.

Raz jedyny było o mnie głośno. Były artykuły w gazetach i reportaż w telewizji. Pomagałam wtedy pogorzelcom i wiedziałam, że jeśli sprawa trafi do mediów, uda się zebrać potrzebne pieniądze. I rzeczywiście — udało się. Ale nawet wtedy nie chodziło o mnie. Chodziło o nich.

A dziś? Dziś, kiedy sama jestem po drugiej stronie, widzę, że dobro nie zawsze wraca.
Nie oczekuję cudów. Nie proszę o pieniądze, o wsparcie, o wielkie gesty.
Czasem wystarczyłoby tylko, żeby ktoś udostępnił, polecił dalej, pomógł rozgłosić moją książkę.
Ale cisza uczy pokory.

Życie pokazuje, że jesteśmy „fajni” i „dobrzy”, dopóki jesteśmy potrzebni.
A kiedy to my potrzebujemy pomocy — świat jakby cichnie.
Może dlatego, że ludzie boją się cudzej słabości. Bo łatwiej jest pomagać niż przyznać, że ktoś, kto zawsze dawał radę, nagle sam potrzebuje wsparcia. A może dlatego, że właśnie taki jest Świat i ludzie szukają wokół siebie tylko tych, z których mogą mieć jakiekolwiek korzyści.

Nie żałuję, że pomagałam. Nie żałuję żadnej złotówki, żadnego gestu, żadnej chwili poświęconej innym.
Bo mimo wszystko wierzę, że dobro wraca.
Czasem nie wtedy, kiedy tego oczekujemy.
Czasem nie od tych, którym pomogliśmy.
Ale wraca — w inny sposób, w innej formie, w innym czasie.

I może właśnie to jest w tym wszystkim najtrudniejsze — nie przestać wierzyć, że ma to sens.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...