Przejdź do głównej zawartości

Moja siła nie bierze się z idealnych dni, tylko z tych, które jakoś przetrwałam

Nie wszystkie zwycięstwa wyglądają dumnie. Czasem to tylko ciche: jeszcze tu jestem.

Kiedyś myślałam, że siła to coś wielkiego. Że trzeba wstać z podniesioną głową, iść pewnym krokiem i mieć w sobie niewyczerpane pokłady energii do walki. Że bycie silnym to znaczy nie pękać, nie płakać i zawsze mieć plan. Dziś już wiem, że największa siła potrafi ukryć się w zwykłym „jakoś przetrwałam ten dzień”.

Moja siła nie urodziła się w chwilach, gdy wszystko szło dobrze. Nie narodziła się przy pięknym niebie, ciepłej kawie o poranku i głowie pełnej planów. Ona powstawała wtedy, gdy ledwo mogłam oddychać ciężarem własnych myśli. Gdy każdy krok wydawał się zbędny, a każda decyzja zbyt trudna. Gdy nie miałam już żadnego „chce mi się”, a jedyne, co mi zostało, to „muszę przetrwać kolejną godzinę”.

To właśnie wtedy, nie wiedząc nawet o tym, uczyłam się siły.

Nie w tych dniach, w których świeciło słońce, ale w tych, w których siedziałam w cieniu i nie wiedziałam, czy jeszcze kiedyś zobaczę światło. Nie wtedy, gdy śmiałam się do łez, ale wtedy, gdy łzy były jedyną formą ulgi. Nie wtedy, gdy czułam się dobrze, ale wtedy, gdy cała wewnętrznie rozsypywałam się na kawałki, a jednak… nie zniknęłam.

Moja siła nie ma dumnej postawy. Czasem siedzi skulona w fotelu, trzymając się resztkami nadziei. Czasem mówi szeptem. Czasem ledwo oddycha. Ale istnieje.

Czasem wystarczyło, że wstałam z łóżka.
Czasem wystarczyło, że wypiłam herbatę, nawet jeśli łzy kapały do kubka.
Czasem wystarczyło, że dotrwałam do wieczora.
Czasem wystarczyło tylko „jakoś”.

I wiecie co? To „jakoś” stało się fundamentem. To „jakoś” ułożyło we mnie spokojne przekonanie, że skoro już tyle razy byłam na granicy, a jednak nadal jestem – to może naprawdę jestem silniejsza, niż kiedykolwiek myślałam.

Nie jestem idealna. Nie muszę być. Bo nie idealne dni mnie wzmocniły. Te najtrudniejsze, te z drżeniem rąk i ściśniętym gardłem, dały mi więcej, niż kiedykolwiek dałaby idealna codzienność.

A dziś, kiedy kolejne trudności pukają do drzwi, odpowiadam im już trochę spokojniej: „Wiem, jak się przetrwa burze. Robiłam to wiele razy”.

Nie zawsze świecę jasno. Ale wciąż się nie wypaliłam.

Dziękuję za każde polubienie, za każdy komentarz, za każde udostępnienie. To daje mi siłę i motywację, że to, co robię, ma sens. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...