Przejdź do głównej zawartości

„Dzień, w którym chciałabym po prostu móc wszystko”

Czasem marzę nie o podróży w egzotyczne miejsca, nie o wielkich sukcesach, nie o życiu pełnym blasku.
Marzę o jednym, zwykłym dniu.
Takim, w którym naprawdę mogłabym wszystko.

Chciałabym obudzić się i nie sprawdzać, gdzie dziś boli. Nie kalkulować kroków, nie zastanawiać się, czy dam radę cokolwiek zrobić. Chciałabym wstać bez lęku, że ciało mnie zawiedzie. Bez zmęczenia, które dopada jeszcze przed pierwszą myślą.

Marzę o dniu, w którym nie muszę wybierać między jednym zadaniem a drugim, bo „na oba nie starczy sił”.
O dniu, w którym mogę iść, biec, działać – bez strachu, że zapłacę za to bólem, który wróci jak kara za odwagę.

Chciałabym po prostu wziąć życie w ręce – całe.
Bez pauz, bez przystanków, bez pytania siebie: „czy dam radę?”.

Marzę o dniu pełnym śmiechu, bez przyklejonego do pleców zmęczenia.
O rozmowie, w której myśli nie uciekają, bo ciało krzyczy.
O spacerze, podczas którego liczy się tylko droga, nie to, ile kroków zostało do granicy wytrzymałości.

Wyobrażam sobie siebie, jak robię wszystko, na co mam ochotę – spontanicznie, bez planowania, bez ukrytego lęku: „czy nie przesadzam?”. Jak kończę dzień zmęczona, ale szczęśliwa – nie wypalona bólem, tylko wypełniona dobrymi chwilami.

Chciałabym taki dzień.
Jeden.
Żeby poczuć, jak to jest żyć bez granic wyznaczanych przez własne ciało.
Żeby przypomnieć sobie, jak to jest być po prostu sobą – nie pacjentem, nie osobą z ograniczeniami, ale człowiekiem z pełnym dostępem do życia.

Może kiedyś ten dzień przyjdzie. A jeśli nie – to będę nadal marzyć, bo czasem marzenie samo w sobie jest oddechem, którego potrzebuję, by iść dalej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...