Przejdź do głównej zawartości

Zatrzymana na torach

Patrzę na swoje życie i mam wrażenie, że stoi na bocznicy. Pociąg, którym kiedyś jechałam, zatrzymał się nagle – bez zapowiedzi, bez wyjaśnienia. Inne składy mijają mnie z rozpędem. Słyszę ich stukot, widzę, jak ludzie jadą dalej. A ja stoję. Czekam.

To zatrzymanie nie ma w sobie nic z odpoczynku. To nie jest przystanek, na którym można złapać oddech. To bardziej przymusowy postój, który trwa zdecydowanie za długo. Wciąż łudzę się, że za chwilę padnie sygnał: „odjazd”. Że znowu ruszę, znowu poczuję wiatr życia, znowu będę częścią biegu, a nie tylko biernym obserwatorem.

Ale na razie nic się nie dzieje. Kolejne dni mijają, a ja stoję w miejscu, rozdarta między tęsknotą za tym, co było, a niepewnością tego, co jeszcze przede mną. Najtrudniejsze jest to, że nie wiem, kto w końcu da sygnał do startu. Czy to będzie lekarz, czy własne ciało, czy może życie samo zadecyduje.

Czuję się jak maszynista, któremu odebrano stery. Mam przed sobą tory, ale nie mogę ruszyć. Mam marzenia, ale nie mam siły. Mam w sobie gotowość, a jednocześnie czuję, jak choroba zamienia każdy dzień w kolejną blokadę semafora.

Być może właśnie w tym wszystkim tkwi lekcja cierpliwości. Może mam nauczyć się patrzeć na mijające pociągi bez bólu i żalu. Może muszę zrozumieć, że mój odjazd też kiedyś nastąpi, tylko nie wiem jeszcze, kiedy.

A na razie stoję. Zatrzymana na torach. I jedyne, co mogę zrobić, to wierzyć, że w końcu usłyszę ten dźwięk, na który tak bardzo czekam: gwizdek do odjazdu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...