Przejdź do głównej zawartości

Kiedy ciało staje się własnym wrogiem

Czasem zastanawiam się, skąd biorą się te choroby. Autoimmunologiczne, przewlekłe, nieuleczalne – jakby ciało nagle postanowiło obrócić się przeciwko samemu sobie. Co musi się wydarzyć, żeby organizm przestał rozróżniać przyjaciela od wroga? Żeby własne narządy stały się celem ataku? To pytanie, na które nie ma jednej odpowiedzi, a ja – tak jak wielu innych – szukam jej każdego dnia.

Lekarze mówią o genach, stresie, stylu życia, czynnikach środowiskowych. Ja myślę o tym bardziej po ludzku – jak wielką krzywdę musi w sobie nosić ciało, żeby pomylić się aż tak bardzo. Żeby uznać serce, stawy, nerwy za obcych. Jakby wewnętrzny system alarmowy się zepsuł i zamiast chronić, zaczął niszczyć.

To dziwne uczucie – mieszkać w ciele, które jednocześnie chroni i atakuje. Chciałoby się na nie złościć, a jednocześnie to wciąż ja. Mój dom. Mój pancerz. Czasem patrzę na siebie i myślę: „to nie jest sprawiedliwe”. A potem biorę głęboki oddech i przypominam sobie, że ono też walczy. Może po prostu nie umie inaczej.

Nie wiem, skąd to się bierze. Nie wiem, dlaczego jedni chorują, a inni nie. Ale wiem, że każdego dnia, mimo bólu i strachu, trzeba znaleźć w tym sens. Nie poddawać się. Bo jeśli nawet moje ciało się myli, ja nie chcę się pomylić – nie chcę traktować siebie jak wroga. Chcę nauczyć się być dla siebie przyjaciółką i wreszcie dopasować leki tak, żeby system odpornościowy zaczął działać prawidłowo.

I może to właśnie jest największe wyzwanie choroby przewlekłej: nie tylko leczyć objawy, ale codziennie wybierać współczucie dla siebie samej. Być dla siebie wsparciem wtedy, gdy nawet ciało tego wsparcia nie daje.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...