Nie ma nic bardziej męczącego niż leczenie, które nie kończy się wyleczeniem, tylko kolejnym „proszę przyjmować przez następne dwa tygodnie i zobaczymy”.
Zobaczymy… co? Czy objawy wrócą szybciej niż poprzednio? Czy organizm podda się bez walki, czy spróbuje jeszcze udawać, że daje radę?
Bycie pacjentem w świecie leczenia objawów to jak życie na karuzeli, która nigdy się nie zatrzymuje. Dostajesz tabletkę, która uspokaja ból. Potem drugą, która ma złagodzić skutki tej pierwszej. I trzecią, „na wszelki wypadek”. W międzyczasie uczysz się słów, które kiedyś brzmiały obco: stan zapalny, dysfunkcja, przewlekłość, terapia objawowa. I nagle orientujesz się, że potrafisz dokładniej opisać swój ból niż specjalista, do którego stoisz w kolejce od trzech miesięcy.
Lekarz pyta: „Gdzie boli?”
A Ty masz ochotę odpowiedzieć: „Proszę usiąść, to zajmie chwilę”.
Z czasem zaczynasz rozpoznawać sygnały swojego ciała wcześniej niż badania. Wiesz, kiedy będzie gorzej. Wiesz, że lek zadziała tylko na chwilę. Wiesz, że to nie leczenie – to zatrzymywanie alarmu bez gaszenia pożaru.
I to boli. Nie tylko fizycznie.
Psychicznie jeszcze bardziej.
Leczenie bez końca sprawia, że zaczynasz wątpić w sens każdej kolejnej wizyty. Czy to znów będzie „spróbujmy tego”? Czy ktoś wreszcie zapyta „dlaczego organizm tak krzyczy”? Nie „jak go uciszyć”, ale „co on chce nam powiedzieć”?
Życie z przewlekłym leczeniem to życie w ciągłym oczekiwaniu na kogoś, kto zamiast przepisać kolejny blok ciszy, znajdzie źródło krzyku.
Czasem mam wrażenie, że zostałam menedżerem własnej choroby – organizuję badania, konsultacje, analizy, prowadzę prywatny dziennik objawów. A mimo to wciąż czuję się jak w labiryncie, w którym lekarze zostawiają mnie przy ścianie z napisem: „Spróbujemy czegoś innego”. Ile razy można próbować, zanim zacznie się pytać: „Czy ktoś wie, co naprawdę się dzieje?”
Bycie pacjentem, który wie o sobie więcej niż ktokolwiek inny, bywa przerażająco samotne.
Leczenie bez końca to nie tylko zmęczenie…
To walka o to, by nie stracić nadziei, że tam, gdzieś dalej, czeka ktoś, kto nie tylko zamaskuje objaw – ale pomoże dotknąć przyczyny.
A do tego czasu?
Łykam tabletkę.
Odhaczam dzień.
Szukam siły, by jutro znów zapytać: „Dlaczego, a nie czym to przykryć?”
Komentarze
Prześlij komentarz