Wszystko miało być inaczej.
Już dawno miałam być z powrotem w pracy, wrócić do normalności, do swojego rytmu, do ludzi, z którymi spędzałam większą część życia.
Miałam odzyskać siły, uśmiech i poczucie, że choroba to już tylko wspomnienie.
A jednak – nie wracam. Jeszcze nie.
Czas mija. Mijają kolejne tygodnie, kolejne miesiące.
Kolejne wizyty, badania, diagnozy. I zamiast słów „może pani wracać”, wciąż słyszę „proszę jeszcze poczekać”.
Tylko że to czekanie boli coraz bardziej.
Bo im dłużej trwa, tym trudniej zachować spokój.
Tym trudniej nie myśleć o tym, co się traci – rytm dnia, ludzi, obowiązki, nawet ten zwykły pośpiech, który kiedyś tak bardzo męczył.
Dziś za tym tęsknię. Za zmęczeniem po pracy, za poranną kawą przy biurku, za uczuciem, że jestem potrzebna.
Ale ciało wciąż mówi „nie”.
I choć głowa chciałaby więcej, mocniej, szybciej – organizm przypomina, że to nie ten moment.
Że jeszcze nie pora.
Trudno się z tym pogodzić.
Trudno przyznać przed samą sobą, że wszystko się wydłuża w czasie, że nie mam wpływu na to, kiedy to się skończy.
Że to, co miało być tylko chwilą, stało się długim rozdziałem mojego życia, którego końca wciąż nie widać.
Ale może właśnie to też jest jakaś lekcja.
Że czasem trzeba się zatrzymać, choć wcale się tego nie chce.
Że czasem „jeszcze nie” też ma swoje znaczenie.
Bo może to nie porażka. Może to po prostu etap, który ma mnie przygotować na coś więcej.
Więc nie wracam. Jeszcze nie.
Ale wciąż wierzę, że ten dzień przyjdzie.
Może później, niż planowałam. Ale przyjdzie.
Komentarze
Prześlij komentarz