Czasem mam wrażenie, że całe moje życie zaczęło kręcić się wokół gabinetów lekarskich. Jedna wizyta goni drugą, dziesiątki badań, dziesiątki rozmów z lekarzami, a ja wciąż stoję w tym samym miejscu – z bólem, który nie odpuszcza i z nadzieją, która coraz częściej gaśnie.
Marzyłabym, żeby ktoś w końcu powiedział: „Mamy rozwiązanie. To jest sposób, dzięki któremu odzyskasz siebie. Dzięki któremu wrócisz do pełnej sprawności, do życia bez ciągłego ograniczenia.” Ale zamiast tego dostaję kolejne skierowania, zalecenia, recepty. I choć staram się wierzyć, że każdy krok to krok do przodu, to czuję, że kręcę się w kółko.
Już nie cieszy mnie to, że lek przynosi ulgę na kilka godzin. Już nie umiem się cieszyć z tego, że steryd uśmierza ból na kilka dni. Bo to nie jest rozwiązanie. To tylko chwilowa cisza przed kolejną burzą. A ja nie chcę już tylko maskować objawów. Chcę znaleźć przyczynę. Chcę dostać szansę na życie bez bólu, na prawdziwą samodzielność, na codzienność, w której to ja decyduję, a nie choroba.
Każde wyjście od lekarza to mieszanka nadziei i rozczarowania. Nadziei, że tym razem będzie inaczej, i rozczarowania, że znowu dostałam tylko kolejne kartki do wypełnienia segregatora. A ja już nie mam siły zbierać papierów – chcę wreszcie zebrać swoje życie w całość.
Komentarze
Prześlij komentarz