Przejdź do głównej zawartości

Dzień, który miażdży – i jednak nie złamał

Dziś znowu przyszedł ten dzień.
Nie jakiś spektakularny, nie z wielkimi wydarzeniami.
Po prostu jeden z tych, które przychodzą bez pytania i zostają jak niechciany gość.

Taki dzień, w którym czuję, że mam wszystkiego dość.
Czuję, że to wszystko mnie przerasta, że nie dam już rady.
Nie chcę być dzielna. Nie chcę być silna. Nie chcę znowu udawać, że jakoś to będzie.

Chce mi się płakać, krzyczeć, wyć do poduszki.
Mam dość czekania, bólu, zmęczenia, niewiedzy, procedur, ograniczeń, uprzejmych „proszę poczekać jeszcze trochę”.
Dość samotnych myśli, które w nocy huczą jak pociąg bez świateł.

Mam takie chwile, w których myślę:
„Nie wytrzymam już. To za dużo. Nie doczekam się tego 'lepiej'. Może wcale nie będzie lepiej.”

I to wszystko siedzi mi w głowie jak kamień, którego nie mogę ruszyć.
Zżera mnie od środka.

Ale potem…
Potem przypominam sobie coś ważnego.
To nie pierwszy raz, kiedy tak myślę.
Nie pierwszy raz, kiedy wydaje mi się, że to koniec.
A jednak ciągle tu jestem.

Nie poddałam się.
Nie uciekłam.
Nie przestałam walczyć – choć czasem ta walka wyglądała jak leżenie w łóżku i patrzenie w sufit.

Przeszłam już tyle, że nawet nie wiem, jak to uniosłam.
I to nie znaczy, że zawsze muszę być silna. Ale mogę się na chwilę rozpaść, żeby znów się poskładać.


---

Nie wiem, co będzie jutro.
Nie wiem, ile jeszcze przede mną bólu i łez.

Ale wiem, że jakoś muszę się pozbierać.
Może nie dziś. Może nie za godzinę. Ale muszę – bo już tyle razy się podnosiłam.
I nawet jeśli dziś czuję, że nie mam siły – to przecież kiedyś też czułam to samo, a jednak przetrwałam.

Więc teraz też przetrwam. Choćby oddech za oddechem.

Bo jestem tu.
I walczę. Jak umiem. Jak potrafię. Po swojemu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...