Przejdź do głównej zawartości

Cichy wróg w żyłach

Są takie rzeczy, o których człowiek myśli: mnie to nie dotyczy. Że to problemy starszych, schorowanych, tych „po pięćdziesiątce”, co latami źle jedli i mało się ruszali. A potem przychodzi dzień, kiedy patrzysz na swoje wyniki badań… i robi Ci się zimno. Bo nagle okazuje się, że nawet jeśli jesteś jeszcze młody, szczupły, w miarę dobrze się odżywiasz – to i tak życie potrafi podsunąć pod nos coś, czego absolutnie się nie spodziewasz.

Wysoki cholesterol. Miażdżyca.
Dwie rzeczy, które wydają się takie odległe, a często są już tuż obok… tylko cicho siedzą i czekają.

To bardzo zdradliwe choroby. Nie bolą, nie dają spektakularnych objawów. Nie krzyczą. One szepczą – powoli, podstępnie, latami. A człowiek żyje dalej, nieświadomy, że w jego żyłach odkłada się coś, co może w jednej sekundzie zmienić wszystko.

Bo wystarczy moment.
Wystarczy, że jedna żyła „zatka się” choć na chwilę.
Wystarczy ułamek sekundy… i może dojść do udaru albo zawału.
Tak nagle. Tak niesprawiedliwie. Tak bez ostrzeżenia.

Czasem to nasz styl życia robi swoje, ale czasem – i to jest chyba najtrudniejsze do przyjęcia – winne są geny. Rodzinne obciążenia, które nosimy w sobie, nawet o nich nie wiedząc. I wtedy sama dieta, choćby była wzorowa, nie wystarczy. Trzeba brać leki. Trzeba kontrolować wyniki. Trzeba trzymać rękę na pulsie, dosłownie i w przenośni.

To ciężka świadomość, że zdrowie potrafi tak łatwo zaskoczyć. Ale też ważna.
Bo to kolejny dowód na to, że nikt nie jest nietykalny. I że dbanie o siebie to nie „fanaberia”, tylko konieczność. Codzienna decyzja, by dać sobie szansę na długie, spokojne życie.

Dlatego piszę ten post – żeby każdy, kto go przeczyta, choć na chwilę się zatrzymał.
Żeby zrobił badania. Pomyślał o sobie. O swoim sercu, o swoim życiu.
Bo naprawdę warto. A czasem taka jedna chwila refleksji potrafi uratować przyszłość.

Ja dostałam swoją lekcję.
I chcę, żeby nikt nie musiał uczyć się w tak przykry sposób.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Co zrobić, kiedy jesteś już na samym końcu… wszystkiego

Są takie dni, kiedy nie chodzi już o złe samopoczucie. Ani o gorszy humor, ani o to, że boli. Chodzi o to coś głębiej, co pęka w człowieku bez dźwięku. Kiedy wstajesz rano i wiesz, że to będzie kolejny dzień z serii „nie dam rady”. Kiedy czujesz, że jesteś na końcu. Na końcu cierpliwości. Na końcu wytrzymywania. Na końcu sił, myśli, nadziei. I wszystko w środku mówi ci, że z tego końca to już się nie wraca. --- Wiesz, ile razy ja tam byłam? Nie w odwiedzinach. Nie na chwilę. Z walizką. Z rezygnacją. Z sercem, które miało już dość. Nie miałam ochoty słuchać, że „będzie lepiej”, „czas leczy”, „trzeba być silnym”. Bo wtedy nie chcesz być silny. Chcesz zniknąć. Albo po prostu przestać czuć. --- Ale coś ci powiem – może to jedyna rzecz, jaką warto wtedy usłyszeć: „Koniec” to bardzo dziwne miejsce. Bo to właśnie tam można się zatrzymać na tyle, żeby usłyszeć siebie. Nie świat, nie ludzi, nie oczekiwania – ale ten szept z głębi ciebie, który mówi: „Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale jeszcze sp...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...