Moje życie to trochę jak film w zwolnionym tempie.
Inni biegną, ja… próbuję wstać z kanapy.
Inni śmieją się spontanicznie, ja… sprawdzam, czy mam siłę uśmiechnąć się bez bólu.
Inni planują wyjazdy, ja… planuję wyjście z mieszkania w granicach możliwości, z awaryjnym planem powrotu na kanapę.
W tym zwolnionym tempie nawet proste czynności stają się przygodą. Przygotowanie herbaty? Misja niemożliwa, jeśli ręce odmawiają współpracy. Spacer do skrzynki pocztowej? Ekstremalny sport. Ale właśnie w tym tempie zauważam szczegóły, których inni nie dostrzegają: ciepło słońca na twarzy, śmiech dzieci na dworze, zapach świeżo parzonej kawy.
I wiesz co? W tym zwolnionym tempie też jest coś komicznego. Bo jeśli już muszę żyć z ograniczeniami, to przynajmniej mogę zrobić z tego komedię. Obserwuję siebie, kręcąc głową, i myślę: „No dobrze… każdy dzień to Twój osobisty film, w którym główny bohater czasem dramatyzuje, czasem przewraca oczami, a czasem zasypia na kanapie w środku dnia.”
Bo w końcu, jeśli życie nie pozwala mi biec, mogę przynajmniej iść w swoim tempie… z uśmiechem na twarzy.
Komentarze
Prześlij komentarz