Minęło już tyle czasu.
Tyle dni, miesięcy, chwil, które miały coś zmienić – a ja wciąż nie potrafię się z tym pogodzić. Z tą chorobą. Z tym, że stała się częścią mnie, choć nigdy jej nie chciałam.
Czasami po prostu ją toleruję – udaję, że da się z nią żyć, że to tylko kolejny etap, że przyzwyczajenie przychodzi z czasem. A czasem próbuję udawać, że jej nie ma. Że jestem taka jak dawniej, choć głęboko w środku wiem, że już nigdy nie będę.
Ale najczęściej… myślę tylko o niej.
O tym, jak bardzo zmieniła wszystko. Jak odebrała mi beztroskę, spontaniczność, radość z najprostszych rzeczy. Jak zamknęła mnie w ciele, które nie nadąża za moimi pragnieniami.
I wciąż zadaję sobie te same pytania:
Dlaczego ja? Od czego to się zaczęło? Czemu właśnie mnie?
Nie znajduję odpowiedzi. I może nigdy ich nie znajdę.
Niektórzy mówią, że z czasem człowiek się przyzwyczaja.
Ale ja nie potrafię. Nie umiem pokochać czegoś, co każdego dnia odbiera mi kawałek mnie samej.
Więc po prostu żyję – między zgodą a buntem, między akceptacją a rozpaczą.
Bo może to właśnie jest moja codzienność.
Nie pogodzenie się. Nie zrozumienie.
Tylko ciągłe próby nauczenia się żyć z czymś, czego nigdy nie chciałam.
Komentarze
Prześlij komentarz