Przejdź do głównej zawartości

Paradoks wdzięczności

Życie jest tak przewrotne, że czasem sama siebie nie poznaję.
Kiedyś omijałam lekarzy szerokim łukiem.
Do rodzinnego chodziłam tylko wtedy, kiedy naprawdę już nie miałam wyjścia, a i tak wychodziłam z przychodni z przekonaniem, że poradzę sobie sama, że „przejdzie”, że szkoda czasu.

A dziś?
Dziś łapię się na tym, że… cieszę się z pobytu w szpitalu.
Brzmi absurdalnie, prawda?
Ale kiedy człowiek tyle miesięcy żyje w bólu, w niepewności, w ciągłych wizytach, wynikach, skierowaniach i kolejnych diagnozach — to szpital przestaje być strasznym miejscem.
Staje się nadzieją.

Bo może właśnie tam ktoś w końcu pomoże.
Może ktoś wreszcie połączy kropki, zobaczy to, czego inni nie widzieli.
Może to właśnie tam zacznie się leczenie, a nie tylko gaszenie objawów.

To dziwne uczucie — być wdzięczną za coś, czego zawsze się bałam.
Leżeć na szpitalnym łóżku i myśleć sobie: „Dobrze, że tu jestem. Naprawdę dobrze.”
Bo gdy choroba zaczyna przejmować kontrolę nad życiem, szpital nagle nie jest już miejscem strachu.
Jest miejscem, które może uratować.
Dać odpowiedź.
Dać szansę.

Paradoks wdzięczności…
Nigdy nie sądziłam, że go poczuję.
A jednak jestem tu — i wiem, że czasem szczęście przychodzi w najbardziej nieoczekiwanej formie.
Nawet pod postacią pobytu na oddziale, który kiedyś byłby dla mnie symbolem wszystkiego, czego chciałam uniknąć.

Życie jest nieprzewidywalne.
A ja uczę się przyjmować je takim, jakie jest — nawet jeśli trochę mnie to zaskakuje, przeraża i wzrusza jednocześnie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

Co zrobić, kiedy jesteś już na samym końcu… wszystkiego

Są takie dni, kiedy nie chodzi już o złe samopoczucie. Ani o gorszy humor, ani o to, że boli. Chodzi o to coś głębiej, co pęka w człowieku bez dźwięku. Kiedy wstajesz rano i wiesz, że to będzie kolejny dzień z serii „nie dam rady”. Kiedy czujesz, że jesteś na końcu. Na końcu cierpliwości. Na końcu wytrzymywania. Na końcu sił, myśli, nadziei. I wszystko w środku mówi ci, że z tego końca to już się nie wraca. --- Wiesz, ile razy ja tam byłam? Nie w odwiedzinach. Nie na chwilę. Z walizką. Z rezygnacją. Z sercem, które miało już dość. Nie miałam ochoty słuchać, że „będzie lepiej”, „czas leczy”, „trzeba być silnym”. Bo wtedy nie chcesz być silny. Chcesz zniknąć. Albo po prostu przestać czuć. --- Ale coś ci powiem – może to jedyna rzecz, jaką warto wtedy usłyszeć: „Koniec” to bardzo dziwne miejsce. Bo to właśnie tam można się zatrzymać na tyle, żeby usłyszeć siebie. Nie świat, nie ludzi, nie oczekiwania – ale ten szept z głębi ciebie, który mówi: „Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale jeszcze sp...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...