Przejdź do głównej zawartości

Jeszcze jedno badanie…

Zawsze jest jeszcze jedno.
Jeszcze jedno badanie, jeszcze jedno skierowanie, jeszcze jedna konsultacja, jeszcze jedno „sprawdźmy to, żeby mieć pewność”.

I człowiek już sam nie wie, czego ma się spodziewać. Z jednej strony — nadzieja, że może wreszcie coś się wyjaśni, że może tym razem będzie dobrze. A z drugiej — strach, że znowu coś wyjdzie nie tak. Bo przecież zawsze coś wychodzi.

Z każdym kolejnym wynikiem rośnie niepewność.
Bo gdy już wydaje się, że wszystko powoli zaczyna się układać, nagle pojawia się coś nowego. Kolejna nieprawidłowość, kolejne „to trzeba skontrolować”, kolejne „proszę jeszcze raz przyjść”. I znów człowiek wpada w ten sam wir — rejestracje, terminy, czekanie, wyniki, stres.

Z czasem przestajesz się już cieszyć, że coś jest „prawie dobrze”.
Z czasem przestajesz wierzyć, że to się kiedykolwiek skończy.
Bo ciągle słyszysz tylko: jeszcze jedno badanie.

I nagle orientujesz się, że całe życie kręci się wokół szpitali, przychodni, rejestracji. Że dni dzielą się nie na poniedziałki i wtorki, ale na „dzień przed badaniem” i „dzień po badaniu”. Że nawet gdy masz chwilę spokoju, w głowie i tak siedzi to pytanie: a co jeśli znowu coś wyjdzie?

Człowiek męczy się nie tylko chorobą, ale też tym niekończącym się czekaniem. Tą niepewnością, która pożera od środka. Tą ciszą w momencie, gdy czekasz na wynik i udajesz, że nie boisz się zajrzeć do koperty.

A potem przychodzi kolejny dzień.
I kolejne skierowanie.
I znowu słyszysz to znajome:
– Proszę się nie martwić, ale zrobimy jeszcze jedno badanie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...