Zawsze jest jeszcze jedno.
Jeszcze jedno badanie, jeszcze jedno skierowanie, jeszcze jedna konsultacja, jeszcze jedno „sprawdźmy to, żeby mieć pewność”.
I człowiek już sam nie wie, czego ma się spodziewać. Z jednej strony — nadzieja, że może wreszcie coś się wyjaśni, że może tym razem będzie dobrze. A z drugiej — strach, że znowu coś wyjdzie nie tak. Bo przecież zawsze coś wychodzi.
Z każdym kolejnym wynikiem rośnie niepewność.
Bo gdy już wydaje się, że wszystko powoli zaczyna się układać, nagle pojawia się coś nowego. Kolejna nieprawidłowość, kolejne „to trzeba skontrolować”, kolejne „proszę jeszcze raz przyjść”. I znów człowiek wpada w ten sam wir — rejestracje, terminy, czekanie, wyniki, stres.
Z czasem przestajesz się już cieszyć, że coś jest „prawie dobrze”.
Z czasem przestajesz wierzyć, że to się kiedykolwiek skończy.
Bo ciągle słyszysz tylko: jeszcze jedno badanie.
I nagle orientujesz się, że całe życie kręci się wokół szpitali, przychodni, rejestracji. Że dni dzielą się nie na poniedziałki i wtorki, ale na „dzień przed badaniem” i „dzień po badaniu”. Że nawet gdy masz chwilę spokoju, w głowie i tak siedzi to pytanie: a co jeśli znowu coś wyjdzie?
Człowiek męczy się nie tylko chorobą, ale też tym niekończącym się czekaniem. Tą niepewnością, która pożera od środka. Tą ciszą w momencie, gdy czekasz na wynik i udajesz, że nie boisz się zajrzeć do koperty.
A potem przychodzi kolejny dzień.
I kolejne skierowanie.
I znowu słyszysz to znajome:
– Proszę się nie martwić, ale zrobimy jeszcze jedno badanie.
Komentarze
Prześlij komentarz