Życie potrafi zwolnić nagle i brutalnie. Nie tak delikatnie, jakbym chciała – w stylu „odpocznij chwilę, złap oddech”. Nie. U mnie to zatrzymanie było przymusowe. Choroba wcisnęła hamulec ręczny i zostawiła mnie w miejscu, którego sama bym nie wybrała.
I wiesz co? To trudne.
Bo kiedyś żyłam na wysokich obrotach. Wiecznie w biegu, wiecznie w planach, wiecznie z myślą „jeszcze tylko to, jeszcze tylko tamto”. I choć wtedy też było źle – zmęczenie, stres, brak czasu na siebie – wydawało mi się, że to jest normalne. Że tak trzeba.
Może właśnie to życie „na pełnym gazie” w końcu wystawiło mi rachunek i popchnęło mnie w stronę choroby.
Teraz świat zwolnił. A raczej – ja zwolniłam, bo świat biegnie dalej.
I czasem to spowolnienie boli jeszcze bardziej niż dawne zmęczenie. Bo czuję, że tracę, że nie nadążam, że życie ucieka mi gdzieś obok. Trudno w tym odnaleźć sens, trudno znaleźć odpowiedź na pytanie: „i co teraz?”.
Ale uczę się.
Że zwolnienie nie musi oznaczać końca, tylko inny początek.
Że sens nie zawsze kryje się w biegu – czasem właśnie w zatrzymaniu.
Że choć życie zwalnia za bardzo, mogę w tym szukać czegoś, czego dawniej nie widziałam: małych chwil, drobnych radości, oddechu, którego wcześniej nie dawałam sobie wziąć.
To wcale nie jest łatwe. Ale może właśnie w tym „za bardzo” kryje się szansa, żeby nauczyć się żyć inaczej.
Komentarze
Prześlij komentarz