Są takie rozmowy, których nie chcę prowadzić. Nie dlatego, że nie mam odwagi, ale dlatego, że ranią – choć często nikt nie ma złych intencji. Padają pytania niby zwyczajne, niby troskliwe: „A kiedy wrócisz do pracy?”, „To co, pójdziesz na rentę?”, „Na pewno spróbowałaś wszystkiego?”.
I wtedy w środku coś pęka. Bo jak odpowiedzieć, by nie zranić drugiej osoby, a jednocześnie nie rozdrapać swoich ran? Jak ubrać w słowa cały ciężar choroby, bezsilności i prób, które podejmowało się setki razy – czasem z nadzieją, czasem już tylko z poczucia obowiązku?
Bywa i tak, że zamiast ulgi słyszę słowa pocieszenia, które miały dodać otuchy, a tak naprawdę tylko dokładają ciężaru. „Inni mają gorzej”, „Musisz być silna”, „Dasz radę, zobaczysz”, "Na pewno jeszcze wrocisz do swojej pracy". Może i mają rację… ale w tamtej chwili nie potrzebuję porównań ani motywacyjnych haseł. Potrzebuję ciszy, obecności, zwykłego zrozumienia.
Dlatego nauczyłam się omijać niektóre rozmowy. Nie z egoizmu, nie z chłodu. Z troski o siebie. Bo wiem, że nie wszystko, co wypowiedziane, przynosi ukojenie. Czasami więcej dobra jest w milczeniu niż w tysiącu źle dobranych słów.
Komentarze
Prześlij komentarz