Przejdź do głównej zawartości

Urodziny, których nie chcę świętować

Dziś są moje urodziny. Dla wielu osób to dzień radości, świętowania, życzeń i tortu. A dla mnie? To dzień pełen smutku i przykrości. Od rana łzy same spływają mi po policzkach i nie umiem ich zatrzymać.

Od dziś jestem o rok starsza. Wszędzie, gdzie się pojawiam – u lekarzy, w szpitalach, od znajomych – słyszę: „Pani jest jeszcze taka młoda, a taka chora”, "Od czego takie choroby w takim młodym wieku?" I te słowa bolą mnie bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Jakby ktoś chciał mi powiedzieć: „nie tak ma być w tym wieku”. Jakby to była moja wina, że jestem chora. Jakbym to ja sama wybrała sobie takie życie.

Nie wiem, czemu płaczę od rana. Może dlatego, że znów usłyszę życzenia „zdrowia”, którego mieć nie będę. Może dlatego, że usłyszę „wszystkiego najlepszego”, a ja w głowie od razu odpowiem: „a co najlepszego może mnie jeszcze spotkać, skoro jestem uzależniona od kogoś, nie do końca samodzielna i w ciągłym bólu?”. Nie chcę słuchać tych słów, bo one tylko przypominają mi o tym, czego nie mam i mieć nie będę.

Może płaczę dlatego, że wiem, iż ta jedna zmiana cyfry przy moim wieku niczego nie zmieni. Nie zatrze faktu, że wciąż będę słyszeć to okrutne: „taka młoda, a taka chora”. Nie zmieni tego, że swoje urodziny spędzę tak jak zwykle – u lekarza. Bo nie ma tygodnia, żebym nie odwiedzała jakiejś przychodni czy szpitala.

A przecież jestem jeszcze młoda. Nie mam nawet czterdziestu lat. Chciałabym, tak jak inni – zrobić urodzinową imprezę. Zdmuchnąć świeczki na torcie, pomyśleć życzenie, które nie będzie związane ze zdrowiem. Wypić szampana, śmiać się, tańczyć, szaleć. Chciałabym, żeby choć jeden dzień był prawdziwym świętem, a nie kolejnym przypomnieniem, że choroba odebrała mi normalność.

Zamiast tego spędzę swoje urodziny tak, jakbym miała osiemdziesiąt lat. Bo taki jest mój stan fizyczny. I tak właśnie się czuję – młoda tylko w liczbach, a stara przez chorobę, która zabrała mi radość życia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tęsknota za codziennością, która dawała siłę

 Są tacy, którzy mówią: „Nie lubię swojej pracy, robię to tylko dla pieniędzy”. Ja zawsze miałam inaczej. Praca była dla mnie czymś więcej – nie tylko obowiązkiem, ale miejscem, gdzie czułam się potrzebna, skupiona, żywa. Była moją odskocznią od domowych problemów, codziennych trosk i niepokoju. Gdy przekraczałam próg, wszystko zostawało za drzwiami – nie było już miejsca na zamartwianie się, na rozkładanie życia na czynniki pierwsze. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Praca wymagała ode mnie pełnej koncentracji, zaangażowania i odpowiedzialności. I dawała mi za to coś bardzo cennego – poczucie sensu, rytm, strukturę dnia. Od dłuższego czasu nie mogę jednak do niej wrócić. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami. Ciało przestało współpracować, a ja musiałam się zatrzymać. I choć minęło już sporo czasu, tęsknota nie mija. Brakuje mi tej codziennej rutyny, porannych przygotowań, znajomych twarzy, odpowiedzialności – wszystkiego, co tworzyło moją „pracową rzeczywistość”. Bardzo ...

„Choroba zabrała mi plany, ale dała inną siłę”

Krótko przed chorobą wydarzyło się coś, co wtedy wydawało mi się szczytem. Dostałam awans. Taki, o który walczyłam długo, wytrwale, z resztkami sił. Lubiłam swoją pracę – nie tylko dlatego, że ją znałam. Lubiłam ją, bo czułam, że jestem w niej dobra. Bo miałam ambicję. Bo chciałam więcej – nie z chciwości, ale z pasji. Myślałam o kolejnych studiach, nowych kwalifikacjach. W głowie miałam plan na następne kilka lat – jak piąć się wyżej, jak jeszcze lepiej pracować, rozwijać się. A potem wszystko się posypało. --- Choroba przyszła cicho. Ale zabrała głośno. Najpierw odebrała mi siły. Potem pewność siebie. Potem plany. Nie poszłam wyżej. Nie zapisałam się na te studia. Nie zrealizowałam kolejnych kroków. Zamiast tego – leżę. Czasem dosłownie. Czasem symbolicznie – w miejscu. Są dni, kiedy płaczę z bezsilności. Ze strachu. Z tęsknoty za sobą sprzed choroby. Bo bardzo mi szkoda mojej pracy. Bardzo mi szkoda mojego stanowiska. I bardzo się boję. Co będzie, jeśli nie wrócę? Jeśli to, co budow...

Moja droga do bloga - skąd pomysł na "Siłę codzienności"

Przez długi czas żyłam (w sumie dalej żyję) w cieniu bólu, zmęczenia i walki o zdrowie i normalne życie. Mój organizm wielokrotnie dawał mi sygnały, że coś jest nie tak – a ja, jak wiele osób, ignorowałam je, próbując normalnie funkcjonować, pracować, zajmować się domem i wychowaniem dziecka. Przeszłam przez wiele trudnych momentów – choroby, operacje, powroty do sprawności, upadki psychiczne i powolne próby wstawania. Z czasem zrozumiałam, że nie muszę szukać siły w nadzwyczajnych wydarzeniach. Najwięcej mocy znajduje się właśnie w tej zwykłej codzienności – w tym, że mimo wszystko wstajesz rano z łóżka, idziesz na spacer, ćwiczysz, rozmawiasz, gotujesz. To z tych małych kroków buduję siebie na nowo. Blog „Siła codzienności” powstał z potrzeby podzielenia się moją historią – nie po to, by się użalać, ale by pokazać, że nawet po ciężkich przeżyciach można szukać sensu. Może nie od razu wielkiego „po co”, ale chociażby małego „na dziś”. Chcę dzielić się tu nie tylko swoją drogą zdrowotn...