Już nie wytrzymuję.
Nie umiem udawać, że to „tylko chwilowe”, że „będzie lepiej”, że wystarczy przeczekać. Ten ból jest ze mną już ponad rok. Wchodzi w każdą chwilę mojego dnia, w każdy oddech, w każdą próbę normalności.
Co z tego, że na kilka godzin uśmierzę go mocnymi lekami, żeby pojechać na zakupy albo do lekarza? To nie jest życie. To jest wegetacja. Egzystencja w zawieszeniu.
Czasami mam wrażenie, że moje dni dzielą się tylko na te przed tabletką i te po niej. Na kilka godzin ulgi i na wieczne czekanie, aż znowu zacznie boleć. Faszeruję się lekami, bo nie mam wyjścia, a jednocześnie czuję, jak bardzo mnie one wykańczają.
I ciągle mam nadzieję.
Nadzieję, że coś w końcu zadziała na dłużej.
Że ból odpuści na dłużej niż te kilka godzin.
Że obudzę się pewnego dnia i poczuję, że naprawdę żyję, a nie tylko walczę o przetrwanie.
Czekam. I czekam.
I nie mogę się doczekać.
A w głowie wciąż powraca pytanie: ile jeszcze można czekać, by w końcu poczuć się sobą?
A Ty? Masz coś, co tak bardzo Cię przygniata, że zamiast żyć - tylko trwasz?
Komentarze
Prześlij komentarz