Kiedyś nie zastanawiałam się nad tym, jakim darem jest zwykły dzień bez bólu. Budziłam się rano i po prostu żyłam – bez analizowania, bez lęku, bez myśli, jak długo wytrzymam. To było coś tak naturalnego, że nawet nie zwracałam na to uwagi.
Dziś jest inaczej. Dziś wiem, że każdy dzień, w którym nie boli aż tak, to prezent. Cichy, niepozorny, ale dla mnie bezcenny. Nauczyłam się cieszyć chwilą, w której mogę odetchnąć spokojniej, w której ciało choć na moment daje mi odrobinę ulgi. To nie jest już oczywistość – to powód do wdzięczności.
Bo wdzięczność nie rodzi się wtedy, gdy dostajemy wielkie rzeczy. Ona kiełkuje w małych momentach, w tych drobnych przebłyskach normalności, które dawniej mijały niezauważone.
I choć wciąż bywa ciężko, choć często życie przygniata bardziej niż bym chciała – uczę się, że nawet najmniejsza iskra ulgi potrafi rozświetlić cały dzień. A uśmiech pojawia się wtedy nie z powodu wielkich zwycięstw, lecz dlatego, że dziś… nie boli aż tak.
Komentarze
Prześlij komentarz