Przez chwilę mnie tu nie było. Nie dlatego, że zabrakło mi słów, ale dlatego, że rozłożyła mnie choroba. A gdy ona przyszła, zabrała ze sobą wszystko – resztki energii, chęci, a nawet zdolność do najprostszych rzeczy.
Nie dość, że czułam się źle fizycznie, to dodatkowo wzmożyła wszystkie moje dolegliwości i codzienny ból. Każdy dzień był walką o przetrwanie. Nie miałam siły myśleć, pisać, a nawet patrzeć w komputer czy telefon. Choroba zamknęła mnie w ciszy i zmusiła, bym odpuściła wszystko, co dotąd choć trochę trzymało mnie przy normalności.
Ale dziś wreszcie jest lepiej. Powoli wracam do siebie i do tego, co mogę nazwać swoimi codziennymi „obowiązkami”. Choć tak naprawdę to nie obowiązki, a raczej małe kotwice – rzeczy, które dają mi poczucie, że mimo choroby wciąż mam swoje miejsce, swoje słowa i swoją przestrzeń.
I może to niewiele, ale dla mnie to ogrom. Bo po każdym upadku możliwość powrotu – nawet do tych drobnych rzeczy – jest jak oddech, którego tak bardzo brakowało. Czasem największym zwycięstwem nie jest to, że robisz wielkie rzeczy – ale to, że po chorobie znowu możesz wrócić do zwyczajnych chwil.
Komentarze
Prześlij komentarz